Nie pamiętał dokładnie, kiedy po raz pierwszy się spotkali.
Mogło to być tydzień, miesiąc lub pół roku temu. Przez cały ten czas czuł się
jakby lunatykował, a gdyby nie kalendarz i przymus chodzenia do szkoły, nie
potrafiłby nawet rozpoznać dni tygodnia. Godziny mijały mu na niczym, a czas
dłużył się okropnie. Prześlizgując pusty wzrok po ulicach i ludziach w klasie,
czuł się tak, jakby wcale go nie było na świecie. Przynajmniej nie na tym. Jego
miejsce było bowiem gdzieś indziej, u Jego boku. Każdego dnia niecierpliwie
czekał tylko na spotkanie z Nim. Czuł się niemalże jak uzależniony, codziennie
obierając sobie za cel tylko zobaczenie Go – jego pięknego chłopaka.
×××
Tamtego dnia słońce świeciło mocno, swym oślepiającym
blaskiem zalewając salę lekcyjną, w której właśnie siedział czternastoletni
Gerard Way. Chłopiec przyglądał się z umiarkowanym zainteresowaniem gołębiom,
spacerującym po rynku. W tamtej chwili nie marzył o niczym innym, niż udanie
się do domu. Monotonny głos jego
nauczycielki stawał się nieznośny i drażniący, kiedy próbował siłą umysłu
przyspieszyć bieg wskazówek zegara ściennego. Odbywała się właśnie jakże
pasjonująca lekcja biologii. Gerard lubił ten przedmiot, jednak póki co
omawiali rzeczy, które kompletnie go nie interesowały. Na dodatek nauczycielka
nie mówiła nic ciekawego, a zwyczajnie dyktowała zdania do zapisania, czego on
naturalnie nie robił. Gerard myślami był zupełnie indziej, daleko stąd. Gdy
rozbrzmiał zbawienny wręcz dźwięk dzwonka oznajmiającego koniec ostatniej
lekcji, kolorowa masa uczniów zaczęła wylewać się przez wąskie drzwi niczym gęste
błoto. Czarnowłosy chłopak pochwycił w biegu swój uprzednio spakowany plecak i niemalże
stratował kilkoro uczniów, chcąc jak najszybciej wydostać się z budynku
placówki. Kiedy chłodne, jesienne powietrze otuliło jego twarz, poczuł się
nieco bardziej ożywiony. Rozejrzał się wkoło, chcąc obrać odpowiedni kierunek
marszu. Chodniki i dachy samochodów przykryte były warstwą zeschniętych liści,
nadających im pomarańczowych barw. Jesień na dobre osiedliła się w mieście,
ogałacając drzewa i przerzedzając liczbę ludzi, spacerujących po ulicach.
Gerard jednak nie miał czasu zastanawiać się, jak szybko minęło lato; zajęty
był bowiem jak najszybszym dotarciem do swojego mieszkania. Założył pospiesznie
słuchawki na uszy i dziarskim krokiem ruszył w stronę domu. Gdy był już na
swojej ulicy, poczuł charakterystyczny zapach palonych liści, dymu z kominów i
zgniłej trawy. Jesień definitywnie miała swój odrębny aromat, tak jak letnie
noce mają swój. Czarnowłosy szybko otworzył furtkę domu, by po paru minutach
znaleźć się w swoim pokoju. Na szczęście w mieszkaniu nie było nikogo oprócz
niego. Natychmiast rozebrał się i rzucił na łóżko. Jego serce przyspieszyło
swój bieg na myśl o tym, że zaraz spotka się z Nim. Wziął jednak kilka wdechów
i po chwili zapadł w upragniony sen.
×××
-Wróciłeś. – szepnął Frank, uśmiechając się i rzucając
Gerardowi na szyję.
-No jasne, że wróciłem. – czarnowłosy spojrzał niskiemu
brunetowi w oczy, by zaraz połączyć ich wargi w pocałunku pełnym tęsknoty.
Minęło raptem paręnaście godzin, jednak Gerardowi zdawały się one być
wiecznością. Po chwili oderwał się od warg ukochanego i usiadł na trawie. Ku
jego zaskoczeniu nie była mokra i brudna jak w prawdziwym świecie, lecz ciepła
i miękka. Zdążył już zapomnieć, że w jego snach panuje wieczne lato. Frank
usadowił się tuż obok niego. Po chwili milczenia i wpatrywania się w tęczowe
niebo, brunet zagadnął.
-To jak było w szkole? Coś nowego?
-Nie. Nudy jak zazwyczaj. – odpowiedział niespiesznie
Gerard. - Wiesz, zaczynam myśleć, że to wszystko jest bez sensu.
-Co jest bez sensu? – mruknął Frank.
-No wiesz, życie. Sam nie wiem. Chyba zaczyna mi
odpierdalać. – czarnowłosy uśmiechnął się lekko.
-Nie, Gerardzie. Z tobą jest wszystko w porządku. – Frank
przerzucił wzrok z jego twarzy na widniejącą w oddali latarnię morską. – To
tylko ja mieszam ci w głowie, przepraszam. – dodał po chwili, na co czarnowłosy
wbił w niego spojrzenie i ujął jego twarz w dłonie.
-Nie, Franio…To nie tak. Ty jesteś najlepszą rzeczą, jaka mi
się kiedykolwiek przytrafiła. Po prostu nie żyjemy w tym samym świecie. Ale to
da się pogodzić. – zniżył głos do szeptu.
-Chyba nie myślisz o… - Frank miał zaniepokojony wyraz
twarzy.
-Nie wiem, może. Chciałbyś tego, Frank?
Frank westchnął. –Ale przecież masz rodzinę, szkołę. Życie,
Gerardzie, prawdziwe życie.
-Moje prawdziwe życie jest przy tobie, Franio. – znów
połączył ich rozgrzane usta w namiętnym pocałunku.
Nagle wszystko wkoło zaczęło wirować i zamazywać się. –
Przepraszam, muszę iść. Wrócę. – zdążył powiedzieć czarnowłosy, zanim wszystko
zbiło się w kolorową kulę i oddaliło się. Zaraz potem otworzył oczy, ujrzawszy
swoją matkę, rozsuwającą jego wiecznie zasłonięte zasłony.
×××
-O, nareszcie wstałeś.
-Yhym. – Gerard był zbyt otępiały, by odpowiedzieć coś
mądrego. Jego matka usiadła na brzegu łóżka, patrząc mu prosto w oczy.
-Synu, musimy porozmawiać. – oznajmiła poważnie.
-Mamo, naprawdę musimy akurat teraz? – jęknął chłopak, lecz
widząc niegasnący upór w oczach jego rodzicielki podniósł się lekko do pozycji
siedzącej i czekał na przemowę, niczym skazany w sądzie na wyrok.
-Co się z tobą ostatnio dzieje, Gerardzie? Ciągle śpisz, nie
kontaktujesz z otoczeniem, przestałeś robić cokolwiek poza siedzeniem w pokoju.
– Rzekła pani Way i obdarzyła syna wyczekującym wzrokiem.
Gerard poczuł się
osaczony. Już wiele razy przeprowadzali podobną rozmowę, jednak nigdy nie udało
się jego matce poznać prawdziwego powodu, dla którego Gerard był tak bardzo
nieobecny ostatnimi czasy. Jak zwykle więc posilił się kłamstwem, mając
nadzieję, że tym razem wypadnie przekonująco.
-Po prostu jestem zmęczony, mamo. Szkoła tak na mnie wpływa.
Żyję w ciągłym stresie, nie lubię swojej klasy. – Wymyślił na poczekaniu
Gerard, starając się, by zabrzmiało to autentycznie.
-W takim razie może…może zabiorę cię do specjalisty? Może on
by coś na to poradził?
Gerard właśnie zamierzał stanowczo odmówić, jednak w jego
głowie pojawił się niecny plan. Jeśli bowiem pójdzie do psychiatry i nazmyśla,
że ma ataki lęku, lekarz przepisze mu tabletki uspokajające, a w ten sposób
będzie mógł częściej widywać się z Frankiem. Postanowił zgodzić się na wizytę,
a po tygodniu w jego szufladzie spoczywało opakowanie lekarstwa nasennego.
×××
Od tamtego dnia upłynęło już sporo czasu, jednak Gerard znów
nie potrafił rozpoznać, ile dokładnie dni zażywał medykamenty. Wiedział
jedynie, że spadł śnieg, jednak ten fakt nie wywierał na nim jakiegokolwiek
wrażenia. Czuł się jeszcze bardziej odizolowany od świata niż wcześniej. Nie
zauważał także, że jego matka bezskutecznie starała się pomóc synowi, przez co
popadała w depresję, a jego szkolni koledzy martwili się o niego, gdy opuszczał
lekcje. Gerardowi było już wszystko jedno. Zdawał sobie wprawdzie sprawę z
tego, że Frank i cały jego „drugi świat” to tylko iluzja, złudzenie. Wytwór
jego chorej z samotności wyobraźni. Być może w ten sposób próbował wypełnić
sobie lukę po ojcu, którego nigdy nie poznał. Być może stworzył sobie to
wszystko tylko dlatego, że był zwyczajnym wariatem. Wszystko to było możliwe,
ale starał się nie myśleć o tym zbyt wiele. Wiedział bowiem, że pośród tego
wszystkiego uczucie, które połączyło go z Frankiem, było jak najbardziej
realne. Każdego dnia budził się z myślą o nim, każdego dnia wyczekiwał tylko
momentu, w którym znów spojrzy w jego oczy. Sam Frank również martwił się o
niego, jednak Gerard zdołał go przekonać, że wkrótce wszystko się ułoży.
-Będzie dobrze, wszystko będzie dobrze. – powtarzał, gdy
tulił bruneta w ramionach. Frank milczał.
Niedługo potem do Gerarda doszła frustrująca świadomość, że
jego tabletki na sen już nie działają. Na próżno próbował namawiać swojego
psychiatrę do wypisania mu czegoś silniejszego. Mężczyzna zaczął już
podejrzewać, że Gerard używa pigułek do innych celów, niż ich przeznaczenie.
Gerardowi zaczęły kończyć się możliwości. Próbował zmęczyć się za dnia,
uprawiając sport, jednak i to nie przynosiło upragnionych rezultatów. Rozpacz i
beznadzieja zaczęły wypełniać serce czternastolatka, jednak wciąż próbował
ukryć to przed jego chłopakiem. Nienawidził budzić się każdego dnia i żałować
tego. Którejś nocy, kiedy znów leżał na łóżku, próbując wpaść w objęcia
Morfeusza, doszedł do wniosku, że ma dość. Zwyczajnie nie umie już pogodzić
życia w dwóch, kompletnie różnych rzeczywistościach. Popadał w obłęd, nie
potrafił już nawet rozróżnić jawy od snu. Jego jedynym marzeniem było już tylko
zasnąć i nigdy się nie obudzić.
×××
-Frank. – szepnął Gerard, bujając się na huśtawce nad klifem
i oglądając rozbijające się w dole fale. Frank siedział na drugim ruchomym
siedzisku, trzymając go za rękę. – Franio, ja już zdecydowałem.
-Nie rozumiem…-oznajmił Frank, próbując zatrzymać
poruszającego się ruchem wahadłowym Gerarda i spojrzeć mu w oczy. – Gee, czy ty
myślisz o tym, o czym ja myślę, że myślisz? – skarcił siebie w duchu za
skonstruowanie tak bezsensownego zdania.
-Posłuchaj, Franio. Jesteś dla mnie najważniejszy. Tylko ty
się liczysz, rozumiesz? Kocham cię i wiem, że ty kochasz mnie, dlatego nic nie
jest w stanie nas rozdzielić. Tej nocy dołączę do ciebie na zawsze.
Słowa Gerarda uderzyły Franka niczym fala, łamiąca jego
kości o ostre skały brzegu. Nie miał pojęcia, co mógłby powiedzieć. Z jednej
strony pragnął być u boku Gerarda już do końca, jednak wiedział, że chłopak
żyje. Ma marzenia, cele, ambicje; odczuwa smutek, złość, zażenowanie; potrafi
kształtować swoją przyszłość i iść naprzód. Frank tego wszystkiego nie miał. On
już dawno przestał żyć, został wskrzeszony tylko w wyobraźni Gerarda. Nie
spodziewał się takiego życia po śmierci, choć dziękował, że sprawy przybrały
taki obrót. Nie chciał jednak przez swój egoizm zaprzepaścić życia tak młodemu
chłopcu.
-Gee, nie rób tego dla mnie…-Próbował zabrzmieć rzeczowo,
jednak głos mu się łamał.
-Już postanowiłem. Chcę być z tobą. Mam gdzieś ten brudny,
nędzny świat pełen zła, czyhającego na każdym kroku. Jestem zmęczony codzienną
rutyną i nie chcę podążać z prądem, razem z innymi zaślepionymi ludźmi, dla
których jedynym modelem życia jest skończenie edukacji, praca, założenie
rodziny i śmierć. Ja chcę żyć, prawdziwie żyć. Chcę być wolny i czuć, chcę
tworzyć coś niezwykłego. Ale nader wszystko chcę po prostu być z tobą, Frank. –
Gerard objął bruneta ramieniem, gdy im obu popłynęły z oczu łzy. Czarnowłosy
nie zdawał sobie jednak sprawy, że obaj płaczą z zupełnie innych powodów.
Pierwszy odzyskał opanowanie brunet.
-Gerardzie – zaczął ciężko, słowa ugrzęzły mu w gardle
niczym gorzka kula – wiem, że nijak nie wpłynę na twoją decyzję. Zrób to, co
uważasz za słuszne. Ja też pragnę być z tobą, ale to nie moje zdanie się tu
liczy. Chcę tylko, żebyś był szczęśliwy. – Frank wiedział, że źle postąpił,
mówiąc te słowa, jednak w głębi siebie czuł, że to jedyna odpowiedź, na którą
go stać.
-A więc czekaj na mnie dzisiaj przy latarni. Kocham cię.
Teraz idę.
×××
Czarnowłosy obudził się lekko rozpalony. Czuł się tak, jakby
miał gorączkę. Być może, gdyby teraz zaczął zastanawiać się nad swoją decyzją,
doszedłby do wniosku, że to niewłaściwa droga. Jednak był zbyt zajęty szukaniem
środka nasennego w szafce, aby skupić myśli na czymkolwiek innym. Po chwili
niewielkie pudełko znalazło się w jego jednej dłoni, a szklanka wody w drugiej.
Wydobył wszystkie pozostałe mu tabletki i przymknął oczy. W myślach widział
tylko uśmiechniętą twarz Franka, od której dzielił go tylko jeden gest.
Przymknął oczy i połknął wszystkie lekarstwa, po czym ułożył się wygodnie na
łóżku i czekał. Wkrótce ogarnęła go gęsta ciemność, z której wyłonił się jego
drugi świat. A więc to już. Gdy tylko był w stanie wyczuć pod stopami grunt,
pobiegł na oślep w stronę światła, które
wkrótce okazało się być latarnią morską. Podekscytowany obiegł całą wieżę
dookoła. Franka tam jednak nie było.
×××
×××
Tak oto młody chłopiec zakończył swe życie, nie
pozostawiając chociażby cienia wyjaśnień dla swoich najbliższych. Jego rodzina
i znajomi do końca życia będą prześladowani przez masę pytań, na które nikt nie
pozna odpowiedzi. Czarnowłosy wybrał miłość, ponieważ zdawało mu się, że nie
miał nic innego. Rzeczywistość okazała się jednak inna. Miał bowiem szansę.
Szansę, jaką życie rozpościera przed każdym człowiekiem niczym ścieżkę. Można z
niej skorzystać i iść naprzód, nie wiedząc, co się wydarzy, albo wycofać się i
już nigdy nie ujrzeć tajemnic skrywanych przez świat. Gerard był przekonany, że
gdy umrze, trafi do innego świata. Tak też się stało - z tym, że Franka już tam
nie było, bowiem gdy umarła wyobraźnia chłopca, umarło wszystko, co było jej
wytworem. Teraz będzie błąkał się samotnie, dopóki następna osoba nie przywoła
go we śnie.
Czasem bowiem marzenia są piękne tylko dopóki pozostają
marzeniami.
Hej hej! Przepraszam, że to nie kolejna część psychiatryka. Mogę was pocieszyć tym, że jej spora część istnieje już w moim brudnopisie i aż prosi się o przepisanie. Powyższy shot miałam już od dawna w planach, a akurat dziś dostałam weny :D. Jego zarys zainspirowały moje doświadczenia ze świadomymi snami, a ostatnio także omawiany w szkole motyw romantycznej miłości. Zapewne jest wiele błędów (śmiało, możecie mi je wytykać!), ale napisałam to pod wpływem chwili w godzinę. Ach, czego się nie robi, byle tylko nie uczyć się fizyki :D. Ostatnie zdanie jest nauką płynącą z wydarzeń, które miały miejsce ostatnimi czasy w moim życiu. Przepraszam was, że wszystko nie skończyło się happy-endem. Zrekompensuję wam to przy psychiatryku <3.
Proszę, nie oceniajcie Gerarda zbyt surowo. To dopiero chłopiec.