-Widzę, że zdążyłeś już zauważyć kwiaty.
-To…to od pana?
-Tak jest, prosto z mojego ogrodu. Cóż, nie mogłem się
powstrzymać, w końcu mamy maj. Podobają ci się?
-Tak, bardzo…-zatkało mnie. Powiedzcie mi, który doktor
przynosi kwiaty pacjentom? Ten człowiek musiał być albo cholernie dziwny, albo
naprawdę wyjątkowy.
-Frank, mam do ciebie pytanie. – Doktor przerwał mój tok
myślenia, podchodząc bliżej i siadając w nogach łóżka. Podniosłem się
nieznacznie, by móc lepiej go widzieć. Nasze spojrzenia się spotkały, a ja
poczułem dziwne ciepło w brzuchu, które postanowiłem jednak zignorować.
-Słucham. – powiedziałem cicho.
-Lekarze mówią, że będziesz mógł niedługo chodzić
samodzielnie. Czy byłbyś w stanie, i czy przede wszystkim miałbyś chęć
przychodzić do mnie na rozmowy? Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że możesz
być uprzedzony co do wizyt u psychiatry, jednak szczerze zachęcam cię, abyś
spróbował. Obiecuję, że zrobię co w mojej mocy, aby ci pomóc.
Potrzebowałem chwili namysłu. W ciągu swojego marnego życia
przewinąłem się przez wiele gabinetów psychologów i psychiatrów, ale za każdym
razem wychodziłem z nich wiedząc, że zamykam kolejne drzwi na zawsze. Jedni
specjaliści byli lepsi, inni gorsi, ale wina najczęściej leżała po mojej
stronie. Zwyczajnie przed nikim nie potrafiłem się otworzyć. Po kilku
nieudanych próbach stwierdziłem, że to bez sensu. Nikt nigdy nie potrafił mnie
w pełni zrozumieć, nawet moja kochana Katy. Zresztą, prawda była taka, że ja po
prostu nie chciałem wyzdrowieć. Było coś niesamowicie pociągającego w
samozniszczeniu, a ja wolałem nie opuszczać tego bezpiecznego kokonu, którym
była depresja. Tym razem jednak coś wewnątrz mnie mówiło, abym spróbował, jakby
jedna ze ścian, którymi próbowałem odseparować się od rzeczywistości, zaczynała
pękać. Pewnie to absurdalne, ale poczułem potrzebę opowiedzenia doktorowi o
sobie. Wciąż niepewny co do swojej decyzji westchnąłem, po czym zacząłem
konstruować a miarę składną odpowiedź:
-Doktorze, nie wiem, czy cokolwiek z tego wyjdzie, ale ok,
spróbuję. Mam…pewien problem w obdarzaniu ludzi zaufaniem, dlatego proszę nie
naciskać, jeśli nie będę chciał mówić, dobrze?
-Nie ma sprawy Frank. Dziękuję, że chcesz się tego podjąć.
To dla mnie bardzo ważne. – czarnowłosy przyjrzał mi się uważnie z troską w
oczach, a jego wzrok przeniknął mnie aż do samego środka; do miejsca, w którym
powinno znajdować się moje pokaleczone serce.
Zależało mu. Ta świadomość, tak nagła i nieprawdopodobna, przejaśniła delikatnie czarne chmury w mojej głowie.
Zależało mu. Ta świadomość, tak nagła i nieprawdopodobna, przejaśniła delikatnie czarne chmury w mojej głowie.
***
Tego samego wieczora zostałem na dobre odpięty od całego
sprzętu i wreszcie mogłem gdzieś się przejść. Spacerując w nocy po korytarzach
widziałem wiele osób. To dziwne, bo zdawało mi się, że byłem tutaj sam. Teraz
jednak patrzyłem na twarze różnych ludzi i próbowałem odgadnąć ich historię.
Ciekawe, dlaczego znaleźli się w szpitalu, co ich spotkało? Zacząłem też się
zastanawiać co myślą o mnie, kiedy tak chodzę samemu po szpitalu. Czy mają
pojęcie, czemu tu jestem? Bandaże na rękach i wyniszczone ciało mogły podsuwać
pomysły, ale oni mieli pewnie swoje sprawy i swoje zmartwienia, nie zastanawiali
się nad losem jakiegoś nastolatka. Odkryłem, że oprócz mnie na oddziale jest
kilka młodych matek z dziećmi, a także kilkoro starszych osób. Wszyscy musieli
przejść przez coś ciężkiego, przecież to oddział psychiatryczny. Po drodze
mijałem gabinety lekarzy i przy końcu korytarza natknąłem się na drzwi ze złotą
plakietką, na której zgrabnymi literami wygrawerowane było nazwisko: „dr
psychiatra Gerard Way”. A więc to tak miał na imię. Podobało mi się, brzmiało
tajemniczo i egzotycznie. Postanowiłem jutro odwiedzić mężczyznę, a sam
skręciłem w kolejny korytarz. W nocy było tu tak cicho i spokojnie, że
zaczynało mnie to denerwować. Leząc całymi dniami w łóżku miałem aż za dużo
czasu na rozważania, a ta nieprzenikniona cisza nie pomagała mi ani trochę w uspokojeniu
moich myśli. Wręcz przeciwnie, potęgowała wrażenie izolacji i osamotnienia.
Zanim się spostrzegłem, znów przestałem skupiać się na rzeczywistości,
pozostawiony na pastwę obrazów, kłębiących się w mojej głowie. Szedłem
bezwiednie korytarzami, mijając stołówkę, świetlicę i kilkoro zamkniętych drzwi
na inne oddziały. Dotarło do mnie, że to nie jest zwykły szpital, a wielki
ośrodek medyczny. W końcu w którym zwyczajnym szpitalu mają na miejscu
psychiatrę czy logopedę? Nawet nie wiedziałem, że w moim rodzinnym mieście jest
coś takiego. Nigdy nie lubiłem szpitali, kojarzyły mi się tylko z nędzą i
smutkiem, choć przyznam, że nieraz wyobrażałem sobie siebie jako śmiertelnie
chorego pacjenta, któremu zostało tylko kilka dni życia. Zastanawiałem się, co
bym wtedy zrobił, czy chciałbym walczyć o te ostatnie chwile, czy może
poddałbym się i czekał na śmierć. Teraz jednak było inaczej. Zdałem sobie
sprawę, że ja właśnie zaczynam życie.
Nie mając nic innego do roboty, a jednocześnie będąc zbyt
rozbudzonym, by pójść spać, udałem się do łazienki. Pierwszy raz od kilku dni
miałem ochotę się zwyczajnie umyć. Wcześniej nie myślałem o tak prozaicznych
rzeczach, a zresztą nie miałem nawet takiej możliwości. Pomyślałem, że dobrze
by było, gdybym miał ręcznik albo szczoteczkę do zębów, ale póki co nikt nie
mógł mnie odwiedzać, więc nie miałem żadnej osobistej rzeczy. Na szczęście
okazało się, że w łazience leżą zapasowe ręczniki. Tak w zasadzie mogły to być
szmaty od podłogi, ale nie dbałem o to. W pomieszczeniu znajdowała się mała
kabina z brodzikiem i umywalka, nad którą wisiało lustro. Na jego widok ogarnął
mnie strach, nie chciałem teraz siebie oglądać. Ciekawość jednak wzięła górę i
niepewnie przybliżyłem się do zlewu. Wystarczyło parę sekund, aby z moich oczu
zaczęły płynąć łzy. Z odbicia w lustrze spoglądała na mnie zupełnie obca
postać. Chłopak zza tafli wyglądał po prostu jak trup. Blada cera,
spierzchnięte wargi, i oczy – puste, bez wyrazu, przekrwione, zaznaczone
wyraźnymi cieniami na dolnych powiekach. Wyrażały dokładnie to, co znajdowało
się wewnątrz mnie – nicość. Zamglonym od szlochu wzrokiem widziałem jeszcze
wątłe ciało i ramiona, pokryte na całej długości bliznami, które znikały pod
opatrunkiem. Ten widok mnie przeraził, miałem ochotę po prostu się rozpłynąć, zniknąć.
Zacząłem płakać jeszcze głośniej. Bariera, którą budowałem od początku pobytu
tutaj, zwyczajnie się burzyła i nie miałem już siły, by ją odbudowywać. Moim
ciałem wstrząsnęły dreszcze, kiedy osunąłem się na zimne płytki. Płakałem na
cały głos, przygryzając wargi i wbijając paznokcie w skórę. Nienawidzę, jak ja
strasznie siebie nienawidzę. Czułem, jak tonę w ciemności, rzeczywistość coraz
bardziej się oddalała, kiedy na cały głos krzyczałem. Do umysłu napłynęły
wszystkie te myśli, wszystkie wspomnienia, które tak chciałem wymazać.
Zaatakowały mnie ze wszystkich stron, zalewając czernią mój umysł i
rozszarpując serce na kawałki. Od płaczu bolało mnie już gardło. Tak bardzo
chcę umrzeć, błagam, żeby to było dziś.
Nagle usłyszałem szybkie kroki i zanim zdążyłem się
podnieść, do łazienki wbiegł doktor Way. No tak, brawo Frank, nie zamknąłeś
drzwi. Natychmiast przykucnął obok mnie i przytulił do siebie, mimo że
szarpałem się jak ryba wyjęta z wody.
-Frank, Frank, cicho. No już, już. Jestem przy tobie. Franio,
cichutko… - szeptał cały czas, głaszcząc mnie po głowie, kiedy próbowałem
złapać oddech. Krztusiłem się własnymi łzami.
-Zostaw! Zostaw mnie! – warknąłem, ale w głębi siebie wcale
tego nie chciałem. Na szczęście mężczyzna mnie nie puszczał, cały czas kołysząc
mnie w ramionach jak niemowlę.
-Już dobrze, spokojnie. Frank, co się stało? Dlaczego
poszedłeś sam, przecież trzeba było zawołać pielęgniarkę do pomocy.
-Nie chcę niczyjej pomocy. – wykrztusiłem.
-Och Franio, Franio… - czarnowłosy wyraźnie się zasmucił.
Niepewnie spojrzałem na jego twarz, która teraz była tak blisko mojej. Oczy
mężczyzny wyrażały bezgraniczną czułość i troskę. Przez sekundę widziałem w
nich to, czego dotychczas nie potrafiłem odnaleźć w oczach nikogo, kogo znałem.
Kolejna łza potoczyła się po moim policzku, ale zanim zdążyła spaść na ziemię,
doktor kciukiem starł mi ja z twarzy. Jego dotyk był tak przyjemnie
kojący…Poczułem, że się uspokajam, a oddech i tętno wracają do normy.
Czarnowłosy nadal mnie obejmował i szeptał mi do ucha. Bez namysłu wtuliłem się
w ciepłe ciało mężczyzny, przywierając do niego tak szczelnie, jak to tylko
było możliwe. Potrzebowałem tego, tej troski i opieki, które on nade mną
roztaczał. Żaden z lekarzy nie był tak oddany jak doktor Way, żaden mnie w ten
sposób nie traktował, nie pocieszał. Kiedy wreszcie na dobre odzyskałem nad
sobą panowanie, mężczyzna odsunął się delikatnie i wstał, po czym chwycił mnie
za rękę i lekko pociągnął ku górze, pomagając mi wstać. Na chwilę zakręciło mi
się w głowie.
-Chciałeś się umyć, prawda? Co się stało? – Na jego twarzy
malował się niepokój. Przełknąłem z trudem ślinę i wyszeptałem:
-Nie wiem, po prostu…zobaczyłem swoje odbicie i się
przestraszyłem.
-Czego się przestraszyłeś, swoich ran?
-Też, ale…ale nie tylko. Boję się, bo będę musiał żyć z tym
wszystkim. Z tą świadomością.
-Nie bój się swoich ran, Frank. Tych na zewnątrz ani tych w
środku. To, co przeżyłeś i przez co przeszedłeś, jest częścią ciebie, twojej
historii. Zamiast ciężarem, pozwól jej być mądrością i doświadczeniem, które
może dać ci cenną lekcję. Musisz spojrzeć na to, co się stało, nie jak na
porażkę, ale jak na znaczącą zmianę. Spróbuj dostrzec coś więcej, niż tylko to,
co cię niszczy.
Słuchałem go jak zaczarowany. Jego słowa wydawały mi się być
tak nielogiczne, a jednocześnie tak mądre i prawdziwe, że sam zaczynałem się w
tym gubić. Wiedziałem jednak, że ma rację, nawet jeśli były to tylko formułki z
podręcznika do psychologii. Ocknąłem się dopiero wtedy, kiedy urwał swój
monolog i zwrócił się do mnie po imieniu.
-Dobrze Frank, będziemy o tym rozmawiać jutro, teraz wskakuj
pod prysznic. Zaczekam tu na ciebie na wypadek, gdybyś zrobił sobie krzywdę.
-Nie…nie musi pan czekać – zawahałem się. Nie mam przecież
10 lat i nie potrzebuję eskorty. Chciałem jednak, żeby został; chciałem
wiedzieć, że ktoś dla mnie jest.
-Nie ma sprawy, naprawdę.
Usiadł na małym stołeczku obok umywalki, a ja niepewnie
wszedłem do osłoniętej kiczowatym parawanem kabiny. Czułem się co najmniej
głupio. Nie dość, że nastręczałem kłopotów lekarzowi, to w dodatku jestem z nim
sam na sam w łazience. Nie miałem jednak większego wyboru, więc rozebrałem się
i po chwili poczułem, jak ciepła woda spływa po moich plecach i nogach
sprawiając, że ogarniała mnie błogość. Musiałem uważać, żeby zbytnio nie zamoczyć
sobie wenflona ani bandażów, ale mimo wszystko naprawdę cieszyłem się, że
wreszcie będę odświeżony. Stałem tak przez chwilę, delektując się przyjemnym
uczuciem otulającego mnie strumienia, tak jakby woda potrafiła zmyć ze mnie
całe zło i parszywość. Wytarłem się dokładnie i wyszedłem z zaparowanej kabiny,
przewiązany tylko w pasie krótkim ręcznikiem, z czego nie zdawałem sobie nawet
sprawy, dopóki nie napotkałem wzroku doktora Way’a, uśmiechającego się
tajemniczo i lustrującego każdy kawałek mojego ciała. Poczułem, jak na moje
policzki wstępuje palący rumieniec.
-Uch…przepraszam. – wymamrotałem, nie patrząc mu w oczy,
kiedy natychmiast chwyciłem swoje ubrania i z powrotem zasłoniłem się kotarą.
-Nic się nie stało, Frank. – usłyszałem, kiedy wyszedłem już
kompletnie ubrany.
-Chodź, odprowadzę cię do pokoju, musisz być już trochę
zmęczony.
-Tak, w sumie tak. – powiedziałem, a nagłe ziewnięcie tylko
potwierdziło moje słowa.
Przeszliśmy przez korytarz w kompletnej ciszy, po drodze
mijając jedynie pielęgniarkę, która spojrzała na nas z nieukrywanym
zdziwieniem. W tamtym momencie nie chciałem nawet myśleć, co ta poczciwa
kobiecina mogła sobie o nas wyobrażać. Ułożyłem się w swoim łóżku, ale kiedy
doktor chciał już wyjść stwierdziłem, że muszę mu coś powiedzieć.
-Doktorze?
-Tak?
-Dziękuję.
-Och, to nic takiego. – Obdarzył mnie ślicznym uśmiechem, na
którego widok lód w moim sercu jakby delikatnie stopniał.
-Dobranoc, Franio. – pożegnał się, po czym wyszedł.
Zasnąłem z myślą o tym, jak bardzo nie mogłem się doczekać
jutra.
***
Małe info : Gee jest psychiatrą, ale pełni też funkcję psychologa,
tak jakby dwa w jednym, bo to w końcu szpital. Trochę mi ten Frank taki płaczliwy wyszedł, ale w końcu on jest przecież chory i bardzo to wszystko przeżywa. Depresja naprawdę potrafi tak
sponiewierać człowieka. Nie wiem ile tego jeszcze będzie; podejrzewam, że jakoś 5 części mi wyjdzie. Miał być krótki shot a wychodzi short story, whatever :). Mam nadzieję że was nie zawiodłam.