-------
Gerarda PW
Frank Iero zawsze był moim bohaterem i wielką inspiracją.
Nawet teraz, kiedy bezbronny spał w ciuchach na kanapie po ciężkiej próbie w
studio, wyglądał jak wykuta z marmuru rzeźba, którą można by było oglądać w
galerii sztuki jako przykład herosa odpoczywającego po uratowaniu świata. Jeśli o mnie chodzi, siedziałem na balkonie z
kubkiem mrożonej kawy w ręku i patrzyłem na czerwony zachód słońca na
horyzoncie. Był środek lata, upał był nie do zniesienia, a po kilku godzinach
spędzonych w małym, dusznym pomieszczeniu przypominałem bardziej ociekający
wodą mop niż wspaniałą gwiazdę rocka, za którą się zresztą wcale nie uważałem.
Odgarnąłem swoje czarne włosy ze spoconego czoła i upiłem ostatni łyk
życiodajnego napoju z kofeiną. Tak, kawa była jednym z moich ulubionych
uzależnień, zaraz po papierosach i muzyce. Kochałem ją prawie tak bardzo, jak
kochałem osobę leżącą teraz na sofie w salonie i śniącą zapewne o czymś o wiele
bardziej niesamowitym niż moja marna egzystencja. Zmarszczyłem brwi i oderwałem
wzrok od scenerii w oddali. Na chwilę mnie zamroczyło, ale po kilku
mrugnięciach znowu mogłem normalnie widzieć. Sięgnąłem do kieszeni po paczkę
papierosów, wyciągnąłem jednego i zapaliłem. Wpatrywałem się w uciekający z
moich ust dym, myślami będąc zupełnie gdzie indziej. Próbowałem skupić się na
muzyce, w końcu niedługo mamy wydać nową płytę, ale moja uwaga powędrowała w
zupełnie innym kierunku, w objęcia melancholii i egzystencjonalnego zmęczenia.
Kiedy tak błądziłem po zakamarkach umysłu, usłyszałem za sobą kroki. Powoli
odwróciłem głowę i spostrzegłem Franka stojącego za mną i wpatrującego się
gdzieś w dal. W promieniach słońca zdawał się być jeszcze przystojniejszy niż
zazwyczaj. Poczułem jakieś dziwne ukłucie w brzuchu, ale zignorowałem to.
-Cześć, nie wiedziałem, że już wstałeś. –zagadnąłem, starając się rozgryźć o czym myśli mój
przyjaciel.
-W sumie to nawet nie spałem, jakoś nie mogłem się wyciszyć
po próbie. A ty co, cały czas tu siedziałeś?
- Taa, nie chciało mi się robić nic innego.
-Spoko. – Frank jeszcze chwilę stał, po czym usiadł koło
mnie. Dopaliłem papierosa do końca i wyrzuciłem peta przez barierki. Zapanowała
cisza, jednak nie była ona krępująca. Właśnie za to ceniłem Franka – można było
z nim pomilczeć i nie obawiać się, że zrobi się niezręcznie. Cały czas nie
patrząc na mnie, gitarzysta spytał cicho.
-O czym tak myślisz, Gee? – Boże, jak ja uwielbiałem, kiedy
zdrabniał moje imię.
-O…o nowej płycie. – Odpowiedziałem, błagając w myślach, by
Frank nie usłyszał zawahania w moim głosie. Tak naprawdę myślałem o życiu, o
miłości i o śmierci, ale nie chciałem psuć spokojnej atmosfery moimi pojebanymi
rozważaniami. I tak były bez sensu. Mój przyjaciel jednak domyślił się, że nie
mówię prawdy, bo popatrzył na mnie wzrokiem w stylu: „ Okej, jak nie chcesz to
nie mów”. Zrobiło mi się trochę głupio. Niechętnie zwróciłem twarz w kierunku
mężczyzny.
-Sorki Frank. – powiedziałem, na co mój przyjaciel
spontanicznie mnie objął, jak to miał w zwyczaju. Oczywiście wiedziałem, że był
to tylko miły gest pocieszenia, ale mimo wszystko rozkoszowałem się tą chwilą
bardziej niż powinienem. Zrobiło mi się jeszcze cieplej, tak jakby 30 stopni na
dworze wcale nie wystarczało.
-Nie ma sprawy, Gee. Wiesz przecież, że nie będę cie zmuszał
do gadania. Ale jeśli coś cie martwi to wiesz, że możesz mi powiedzieć, co nie?
– Uśmiechnął się do mnie tak pięknie, że na chwilę mnie zamurowało.
-Tak, wiem Frankie. -Odwzajemniłem uśmiech, ale nie wiem,
czy był on przekonujący. Czułem się jak ostatni cham, bo wiedziałem, że mój przyjaciel
się o mnie troszczył, a ja nie mogłem powiedzieć mu o swoim problemie. Był
wspaniałym słuchaczem i mogłem zwierzyć mu się ze wszystkiego oprócz tego
jednego, prawdopodobnie najważniejszego faktu, że byłem w nim zakochany.
Czując, że zaczynam błądzić po zakazanych korytarzach mojej głowy, szybko
zmieniłem temat.
-A co tam u Liz? – Kurwa, dlaczego o to spytałem? Ugryzłem
się w język, ale Frank już zabrał się za odpowiedź, której wcale nie chciałem
usłyszeć.
-W porządku, powiedziałbym nawet że super. – Na twarzy
przyjaciela znowu pojawił się uśmiech, ale tym razem uśmiechał się na
wspomnienie swojej dziewczyny, co wywołało u mnie kolejny skurcz żołądka. Frank
kontynuował:
- Wczoraj zabrałem ją na kolację do restauracji. Kurde,
stary, nawet nie wiesz, jak mi jej brakowało. Ostatnio w ogóle nie mieliśmy dla
siebie czasu, tylko granie i granie. – Gitarzysta przerwał na chwilę i spojrzał
na moją twarz, która jednak nie wyrażała żadnych emocji.
– To znaczy nie żebym
się skarżył, przecież wiesz, że kocham być w zespole - wytłumaczył się - ale wiesz jak jest, ona zostaje ciągle sama
i trochę źle się z tym czuję. No nie ważne, w każdym razie długo wczoraj
rozmawialiśmy no i jakoś tak zeszliśmy na temat bycia razem…no wiesz…w sensie,
że małżeństwa no i…- Kątem oka postrzegłem, że Frank się zaczerwienił. Po
plecach przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Owszem, wiedziałem, że są świetną
parą, trudno było powiedzieć złe słowo o Beth, ale żeby zaraz mieli się hajtać?
Wyciągnąłem z paczki kolejnego papierosa, bo do głowy już zaczynały przychodzić
mi dziwne myśli, które musiałem odpędzić dawką otumaniającej nikotyny. Mój
rozmówca nadal nawijał o swojej kobiecie, ale ja już go nie słuchałem. Z całej
siły starałem się nie stracić obojętnego wyrazu twarzy, mimo że we łbie miałem
burdel. Usłyszałem, że Frank przestał gadać i poczułem na sobie jego urażony
wzrok.
-Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Spytał z nutą wyrzutu w
głosie.
-E…ja…tak, jasne, że cię słucham, po prostu…zamyśliłem się.
– Nie miałem pojęcia co mu odpowiedzieć.
-Taa, jasne, ok. Widzę, że dzisiaj nie jesteś w nastroju. Nie
będę ci już w takim razie przeszkadzał, idę na dół do chłopaków. Jak chcesz to
możesz się przyłączyć. Na razie. – Rzucił, po czym wstał i wyszedł. Zostałem sam,
znowu. Powinienem czuć się jak skończony skurwiel, ale w głębi duszy cieszyłem
się, że już sobie poszedł. Jeszcze minuta jego obecności, a wyjebałbym mu z
tekstem w stylu „Frank, nie żeń się bo ja cię kocham” albo zwyczajnie rzuciłbym
się na niego. Potarłem ręką czoło, bo głowa znów zaczynała mnie boleć.
Pomyślałem, że chętnie napiłbym się czegoś z procentami, a zaraz potem w mojej
głowie zaświtał plan na wieczór. Mimowolnie uśmiechnąłem się do wizji zalania
się w trupa.
Franka PW
Zszedłem na dół lekko wkurzony na Gerarda. Ok, miał prawo
mieć gorszy humor (który ostatnio miał codziennie), ale bez jaj, mógł
przynajmniej udawać, że obchodzi go to, co mówię. No trudno, widocznie naprawdę
nie miał siły na rozmowę. Zrobiło mi się go nawet trochę żal. Powinien być
teraz w pełni sił mentalnych, bo przecież brakuje nam jeszcze paru utworów na
płytę, a on, zamiast pisać teksty, znikał na całe wieczory i wracał nad ranem
ledwo żywy. Wszedłem do pokoju multimedialnego i zastałem tam Mikey’go i Raya
naparzających w Untold Legends na PS3. Po chwili spostrzegłem także Boba,
siedzącego w fotelu, z laptopem na kolanach.
-Siema! –przywitałem się, na co Bob od razu odpowiedział, ale
moi pozostali kumple nie raczyli być tak uprzejmi, więc podszedłem bliżej i
stanąłem perfidnie między nimi a mrugającym telewizorem, ponownie mówiąc:
-Siemano! Od razu rozległy się wrzaski niezadowolenia.
-Kurwa, Frank, co jest!? – Oburzył się Mikey, kładąc pada na
podłogę.
-Stary, przerwałeś nam grę, pojebało cię? – Ray także
dołączył się do protestu.
-Jezu, sorry, nie wiedziałem, że aż tak wam zależy na tej
siekance. Chciałem się tylko przywitać. – Prychnąłem, po czym łaskawie
odsunąłem się od ekranu. Mikey natychmiast odpowiedział.
-To nie jest jakaś tam siekanka tylko Untold Legends 3 Pro Edition,
największy wypas dostępny na rynku, w dodatku dla dwóch graczy. A tak w ogóle
to założyliśmy się z Ray’em, że przegrany zmywa gary przez tydzień. Dzięki
wielkie panno Franciszko, teraz nie wiemy kto wygrał. – Pożalił się młodszy Way
i rzucił mnie poduszką.
-Gdzie jest Gerry? – spytał Bob z drugiego końca pokoju.
-Został na górze i zamula. – Odpowiedziałem, nie chcąc
wnikać w szczegóły.
-Niech lepiej się weźmie za piosenki. – Mruknął Bob i z powrotem wlepił wzrok w
komputer.
-Hej, skoro Frank przerwał nam grę to może niech on zmywa? –
Zaproponował nagle Ray, ale szybko się sprzeciwiłem.
-Haha, bardzo śmieszne. Mogę wam co najwyżej skoczyć po
browca do lodówki, chcecie?
-Dobra, przynieś. – Zgodził się Way, po czym razem z kolegą
wznowili grę.
Wyszedłem z pokoju, zabrałem kilka zimnych piw i wtedy
przypomniało mi się, że Gee nadal siedzi sam na balkonie. Nie myśląc zbyt wiele,
wspiąłem się po schodach i wszedłem do salonu na piętrze, ale mojego
przyjaciela tam nie było. No cóż, pewnie znów poszedł do baru. Wzruszyłem
ramionami i wróciłem na dół. Ten wieczór miałem spędzić w domu, przyglądając
się grze chłopaków, gadając z Bobem i czytając komiksy. Czy mogłem sobie
wymarzyć bardziej zajebistą formę spędzenia reszty tego dnia? „Tak, z Gerardem”
pomyślałem, ale od razu odrzuciłem ten wariant. Gee był teraz gdzieś daleko,
jeśli nie ciałem, to na pewno duchem, i zapewne wcale nie chciał mnie widzieć.
Gerarda PW
„Cholera, ile bym dał, żeby był tu ze mną Frank”.
Siedziałem, a w zasadzie półleżałem na barowej sofie, pijąc kolejnego drinka i
patrząc od niechcenia na tańczących i śmiejących się ludzi. Muzyka była
strasznie głośna, ale to akurat mi nie przeszkadzało, potrzebowałem hałasu żeby
nie zostać sam z moimi myślami. Przeszkadzało mi jedynie to, że nie miałem z
kim pogadać. Jakaś grupka fajnie wyglądających osób siedziała naprzeciw mnie i
wesoło o czymś dyskutowała, ale jakoś nie mogłem się przełamać, żeby się do
nich dołączyć . Mimo obskurnego wyglądu, zniszczonych mebli i żałosnej muzyki
puszczanej przez podrzędnego DJ’a
lubiłem to miejsce. Głównie dlatego, że w okolicy nikt mnie nie znał, a
przynajmniej takie miałem wrażenie. Żadnych śliniących się nastolatek
proszących o autografy, żadnych paparazzi śledzących każdy twój ruch… Tak, tego
właśnie potrzebowałem, ucieczki od świata muzyki i celebrytów, ucieczki od
sławy, ucieczki od życia. Kiedy zaczynałem grać w zespole nie przypuszczałem,
że zaledwie parę lat później odniesie on tak wielki sukces. Prawdę mówiąc.
stało się to tak nagle, że zupełnie mnie przytłoczyło. Wkurwiało to całe zamieszanie wokół nas, a zwłaszcza
ingerowanie mediów w nasze prywatne życie. Nie chciałem tego, nie chciałem być
jakimś zasranym gwiazdorem, mizdrzącym się do obiektywów i sprzedającym swoje
sex taśmy do tabloidów. Dlatego uciekałem, starałem się przed tym bronić,
włażąc z jednego gówna w drugie, nie mając żadnej alternatywy, żadnego oparcia
ani odskoczni oprócz alkoholu, tabletek i seksu z nieznajomymi. W tym momencie
wyobraziłem sobie okładkę jakiejś szmirowatej gazety, z moim zdjęciem i
wielkim, czerwonym napisem: „Gerard Way – od gwiazdy rocka do żałosnego
alkoholika”. Nawet rozbawiła mnie ta wizja, a może to tylko wódka zaczynała
działać, bo w zasadzie chciało mi się śmiać ze wszystkiego. Kolejny drink, i
jeszcze jeden, już nawet nie liczyłem. Zaczęło mi się trochę kręcić w głowie, a
potem dostałem czkawki, której pozbyłem się pijąc kolejną szklankę alkoholu.
Poczułem, że zbiera mi się na rzyganie, ale nie miałem nawet siły ruszyć dupy z
kanapy. Nie kontrolowałem już zupełnie swojego zachowania, śmiałem się jak
pojebany i cały czas myślałem o Franku. O moim kochanym, malutkim Franku.
Poczułem, że moje wnętrzności tańczą polkę galopkę, a głowa buja się w przód i
w tył jak boja. Mimo to zamówiłem jeszcze jednego drinka. Frank, Frank, Frank…
Pod zamkniętymi powiekami widziałem jego piękne, głębokie oczy, jego usta
wykrzywione w szelmowskim uśmieszku, jego włosy opadające na idealną szczękę,
jego…Ojej, tym razem naprawdę zachciało mi się rzygać. Jakaś dziewczyna
podeszła do mnie.
- O, cześć, jak się masz? Hahaha, wspaniała zabawa, prawda?
Bulgrh, ooo…haha….sorry…nie chciałem, haha, spoko, kupię ci nowe buty wiesz?
Serio, ahaha, oj, czekaj, zaraz chyba znowu rzygnę…Coo? Nie, nie dzwoń nigdzie,
oo, to twój chłopak, hłehłe, ej, czemu ten typek mnie podnosi? Zabieraj brudne
łapska oblechu! Ochrona! Pomocy…oj…haha…niee no co ty, ja pijany? Heheh
nieeee…przyjechać? Kto ma przyjechać? Po mniee? Ahaha, nie ma kto po mnie
przyjechać, ughblurlgh, jestem całkiem sam, wiesz? Zupełnie…ooo…dokąd jedziemy?
Czekaaaj, dokąd mnie wieziecie, hmmm? O, haha, nie ważne zresztą, burlghmmmm,
jak tu wygodnie, tak mi się chce spać, chyba zaraz...um…
Franka PW
Zabiję go, po prostu go kurwa zabiję! Jest godzina 4.30 rano, do drzwi mojego domu dzwoni jakaś obca para,
z trudem podtrzymująca coś zarzyganego i bełkoczącego, co okazuje się być
Gerardem! Ja pierdolę, tym razem wariat przegiął. Super, po prostu zajebiście.
Oczywiście podziękowałem miłym ludziom za uratowanie tego idioty, bo by chyba
został w tym barze do następnego wieczora. Nie omieszkałem też spytać, skąd
wiedzieli gdzie mają go odstawić, na co dziewczyna odpowiedziała, że miał w
kieszeni mój adres. Bosko, pijany Gerard szlaja się z moim adresem w spodniach.
W dodatku obudził mi psy. Ten dupek nadal nie był w stanie wydobyć z siebie
jednego, zrozumiałego zdania poza „Fraaanioo, kochałam cieee”, więc mimo
szczerej chęci zrobienia mu jazdy i jebnięcia w ryj, zaniosłem go do mojej sypialni
i położyłem na łóżku. Nie miałem pojęcia, co z nim zrobić. Nie może przecież
pójść spać w tych śmierdzących ciuchach. Z trudem zdjąłem z niego koszulkę z
nadrukiem przedstawiającym zawartość jego żołądka, a potem zacząłem szarpać się
z paskiem od spodni. Nagle Gerard przestał chrapać jak świnia i spojrzał na
mnie nieprzytomnym wzrokiem. Kiedy zobaczył, że próbuję zdjąć mu ubranie,
natychmiast zaoponował.
-Fraaaank, no co ty, teraz? Przecież ja jestem…hehe…pijany. Może odłożymy
to na jutro, hmmm?
Na początku nie wiedziałem o czym ten debil bredzi, ale
później do mnie dotarło. Westchnąłem i ściągnąłem mu spodnie oraz buty, po czym
odezwałem się.
-Stary, opanuj się, o czym ty do jasnej cholery pierdolisz? Nie
miałem zamiaru się z tobą pieprzyć. Idź już lepiej spać, co?
-O…haha…no jaaasne że nie.
Hehe, oj Franio Franio, przecież wiem, że mnie chcesz, nie musisz…hi
hi…nie musisz się tego wstydzić. Ja ciebie też pragnę…burlgh. – I z powrotem
zapadł w sen. Siedziałem na jego łóżku totalnie skołowany i wściekły. Co on
wygaduje!? Jutro będzie się musiał nieźle tłumaczyć, na pewno nie puszczę mu
tego płazem. Okryłem go kocem, zgasiłem światło i wyszedłem z pokoju. To było
nie na moje nerwy. Owszem, często widziałem Gee pijanego, ale nigdy aż tak.
Najczęściej używaliśmy trunków razem z chłopakami a potem grzecznie szliśmy
spać. Nikt nigdy nie najebał się na tyle, żeby chcieć przelecieć własnego
kumpla. W tym momencie byłem już na tyle rozbudzony, że nie miałem ochoty
wrócić do łóżka, z którego zostałem brutalnie wyciągnięty, więc wyszedłem przed
dom i zapaliłem fajkę. Mimowolnie zacząłem myśleć o tym, co powiedział mi
Gerard. „Ja ciebie też pragnę”- to zdanie dźwięczało mi w uszach jak mantra. „Boże,
jestem nienormalny” pomyślałem, bo gdzieś z tyłu głowy przemknęła mi możliwość,
że mój przyjaciel naprawdę miał to na myśli. „Nie, przecież jest pijany jak
bela. Jutro na pewno nie będzie niczego pamiętał”. Kolejna pojebana myśl
przeleciała przez mój umysł – że tak w zasadzie chciałbym, żeby mówił to
szczerze. „Jestem kretynem”. Nie potrafiłem powstrzymać wizji, które pojawiły
się przed moimi oczami. Wyobrażałem sobie teraz co bym zrobił, gdyby mój
przyjaciel powiedział mi to samo zdanie na trzeźwo. „Nie musisz się tego wstydzić”
- głos Gee w mojej głowie rozbrzmiał
tak, jakby on sam stał tuż za mną, a moje ciało przeszły gorące dreszcze. „To
jest nienormalne. Ja jestem nienormalny”. Ostatnia wizja pojawiła się w mojej
wyobraźni, po czym szybko zgasła- pomyślałem w niej, że Gee proponuje mi seks,
a ja naprawdę biorę to pod uwagę. Powinienem być pewny, że odmówię, a jednak
wcale nie byłem.