piątek, 6 lutego 2015

"I used to have a best friend, now just one more enemy" - one shot

Gerard Way nie był zdenerwowany czy nawet zły. Gerard Way nie był także urażony. Gerard Way był po prostu piekielnie wściekły. Furia zdawała się utrudniać mu normalne myślenie i kontrolowanie swoich ruchów, wybuchając w nim jak wulkan i rozpętując ogniste tornada w jego umyśle. Szalejąca pożoga pochłaniała wszystko na swojej drodze, jednocześnie aktywując w jego mózgu obszary, o których istnieniu nie miał nawet pojęcia. Miał ochotę zabijać, obdzierać swoich wrogów ze skóry, patroszyć ich zwłoki, a potem samemu się podpalić. Czuł się tak, jakby za chwilę miał stracić zmysły i zemdleć z nadmiaru targających nim emocji. Czuł gorzki posmak na języku, lecz mimo to starał się wyglądać na opanowanego, przymykając oczy i oddychając głęboko. Były to jednak tylko pozory. Nikt, naprawdę nikt inny nie powodował w nim tak skrajnej złości, jaką wywoływał ten mały, głupi gnojek, stojący na środku korytarza i śmiejący się w głos ze swojej, jak mu się wydawało, ciętej riposty. Gerard Way poprzysiągł sobie już wielokrotnie, że zamorduje, rozszarpie na kawałki tego dzieciaka, jednak, nie wiedzieć czemu, nadal dawał mu sobą bezkarnie manipulować, co napawało go obrzydzeniem do samego siebie. W tamtej chwili cała jego dawna „przyjaźń” z brunetem wydawała mu się po prostu żałosna. Ten bezczelny dupek Iero obrażał jego ukochany zespół, jego ukochane Bring Me The Horizon, a on nie potrafił zrobić nic oprócz zaciśnięcia pięści i nieudanej próby uspokojenia oddechu. Nauczył się ignorować obelgi i wyzwiska pod jego adresem bez cienia zainteresowania, ale jeśli w grę wchodził jego gust muzyczny…cóż, można powiedzieć, że nerwy delikatnie mu puszczały. „To nie jest nawet prawdziwy metal” brzmiało nadal w jego głowie. Phi, też mi argument. Wielki znawca się znalazł. Gerard miał już serdecznie dość „obrońców prawdziwego metalu”, dla których jedynym liczącym się gatunkiem muzycznym był death metal, a zespoły grające inne podgatunki to „banda pedałów” albo „sprzedające się cioty”. Gerard nie znosił dzielenia zespołów na lepsze i gorsze; słuchał po prostu tego, co lubił, nie zważywszy na ignorantów i fanatyków, jednak ten jeden idiota szczególnie go irytował. Iero był niczym mała drzazga, której nie dało się usunąć, niczym brzęczący nocą komar, niczym…

-„Hej, Way, co cię tak zatkało? Twoje pedały aż tak wiele dla ciebie znaczą? A może sam jesteś jednym z nich, co?”

Tego było już stanowczo za wiele. Iero przekroczył kolejną granicę, zahaczając o terytorium jego orientacji seksualnej. Gerard doskonale wiedział, że to tylko prowokacja, tani chwyt, by wpędzić go w kłopoty, ale w tamtej chwili nie miało to dla niego znaczenia. Zanim zdążył przeanalizować sytuację i zlekceważyć ten tani popis umiejętności krasomówczych, jego pięść zderzyła się boleśnie z policzkiem Iero. Chłopak zachwiał się i podparł o ścianę, wpatrując się z niedowierzaniem w czarnowłosego chłopaka, który również nie krył zdziwienia swoją reakcją. Mimo iż Iero był od niego o wiele mniejszy, Gerard nigdy nie próbował mu się postawić, a o fizycznym ataku nie było nawet mowy. Chłopak miał za sobą połowę drużyny futbolowej, gotowej zmiażdżyć go, gdy tylko wykona niewłaściwy ruch. Jakikolwiek protest czy próba samoobrony równałaby się z jego niewyjaśnionym zniknięciem i śmiercią w tajemniczych okolicznościach, oczywiście bez żadnych świadków. W tamtej chwili jednak na twarzy Gerarda malowała się, oprócz przerażenia, nuta szyderczego samozadowolenia. Po raz pierwszy w życiu zrobił to, odważył się zwyczajnie przywalić swojemu dawnemu przyjacielowi. Przez głowę Gerarda przemknęła myśl, że jego stereotypowy, homofobiczny ojciec byłby dumny ze swojego syna, który w końcu zachował się jak mężczyzna. Maleńka iskra radości zgasła jednak tak szybko, jak się pojawiła, gdy z ust mniejszego chłopaka popłynęła stróżka krwi. Gerard natychmiast pożałował swojego czynu. Iero przyłożył dłoń do warg, chcąc zetrzeć karminową posokę, jednocześnie wyraz jego twarzy zmienił się. Posłał Gerardowi tak zimne, pogardliwe spojrzenie, że tamten zatrząsnął się z nerwów i momentalnie oblał zimnym potem. Gerard wiedział, że ma po prostu przerąbane. Przez chwilę łudził się, że skoro korytarz był pusty, a wszyscy nauczyciele już od paru minut prowadzili w spokoju swoje lekcje, to zdoła wziąć nogi za pas, a kara go ominie, lecz widząc mordercze i żądne zemsty spojrzenie Iero, pozbył się wszelkich wątpliwości. A więc czeka go niechybne zbicie na kwaśne jabłko. Przy odrobinie szczęścia może uda mu się doczołgać po szkole do domu, w przeciwnym razie będzie musiał upokorzyć się jeszcze bardziej i zadzwonić po karetkę. Gerard przełknął głośno ślinę czując, jak w jego gardle formuje się ogromna kula strachu. Cała złość i odwaga opuściły go, zastąpione przez panikę i wizję nadchodzącego bólu i wstydu. Chciał jak najszybciej rzucić się do wyjścia ze szkoły, ale zdawało mu się, że jego nogi zrobione były z waty albo galarety. Zwyczajnie stał w miejscu, przerażony i niepewny swojej przyszłości, podczas gdy Iero wypluł resztkę krwi i przetarł twarz wierzchem dłoni. Na jego policzku widniało sporej wielkości zaczerwienienie, które wkrótce miało przerodzić się w siniak lub obrzęk, ale w tamtej chwili nie stanowiło to dla Iero istotnego problemu. Pewnym ruchem odepchnął się od ściany i ruszył w kierunku Gerarda, który zdawał się teraz po prostu kurczyć i zapadać pod ziemię.

-Ty mały…ty jebana cioto. Nawet nie wiesz, jak bardzo masz teraz przesrane. – W jego głosie nie było słychać już szyderstwa ani nawet szoku. Mówił dosadnie i rzeczowo, jak gdyby prowadził wykład na uczelni. Po chwili zaśmiał się, ale jego śmiech brzmiał nienaturalnie mrocznie, jakby opętał go żądny zemsty demon. Iero wolnym krokiem zbliżał się do czarnowłosego, lecz ten opamiętał się i zaczął cofać, by w końcu zderzyć się plecami z chłodną powierzchnią ściany. Gerard rozważał krzyk, ale głos ugrzązł mu w gardle, niczym ptak uwięziony w zbyt małej klatce. Nie był w stanie zrobić nic, nie był w stanie nawet racjonalnie myśleć, sparaliżowany strachem i zwyczajnie pokonany. Jego oczy zaszkliły się, gdy Iero znalazł się w odległości metra od niego, a kiedy czarnowłosy poczuł jego oddech na swoim uchu, ze strachu przestał nawet oddychać i zacisnął powieki.

-Po szkole. Ja i ty, sami. Zobaczysz, co znaczy prawdziwy ból, rozumiesz szmato? I nawet nie myśl o ucieczce, jeśli chcesz jeszcze żyć. Moja ekipa wie, gdzie mieszkasz, pedale.

Iero wysyczał ostatnie zdanie wprost do ucha Gerarda, po czym powiększył przestrzeń między nimi i splunął mu prosto pod nogi. Gerard otworzył oczy dopiero wtedy, gdy usłyszał oddalające się kroki i trzask zamykanych drzwi od klasy na piętrze. Musiała minąć kolejna chwila, by przypomniał sobie o nabieraniu powietrza. Gdy świeży tlen dotarł do jego mózgu, tryby w głowie Gerarda zaczęły pracować, przetwarzając informacje, które do niego dotarły. Gdy uświadomił sobie swoje położenie, jego oddech momentalnie przyspieszył. A więc ma stanąć oko w oko ze swoim przeznaczeniem za niecałe 6 godzin. Pozostało mu tylko 6 godzin życia, zanim zostanie z niego miazga na ziemi. Świetnie. Po prostu wybornie. Dlaczego nie mógł zwyczajnie zignorować Iero? Co mu strzeliło do tego nienormalnego łba, żeby tak się narazić? Przecież jego ruch był zwyczajnym samobójstwem. Mógł równie dobrze wyminąć tego karzełka i w spokoju udać się na lekcje, ale oczywiście musiał mu przyłożyć. A teraz on przyłoży mu, i to o wiele, wiele mocniej. Gerard zaczął analizować wszelkie możliwe wyjścia z tej sytuacji, które nie sprowadzałyby się do jego haniebnej śmierci na szkolnym boisku, jednak z westchnieniem stwierdził, że takowe po prostu nie istnieją. Czarnowłosy nigdy nie umiał się bić, dotychczas nawet nie odczuwał potrzeby posiadania takiej umiejętności. Dopiero, gdy w szkole pojawił się ten kurdupel, jego życiu zaczęło zagrażać niebezpieczeństwo. Jakimś cudem ten pierwszak zdołał zjednać sobie przychylność licealnej społeczności, na czele której stała niesławna grupka mięśniaków, znanych jako drużyna futbolowa. On także, jako jedna z pierwszych osób, wniósł do szkoły modę na noszenie glanów i ubieranie się na czarno, co szybko przyjęło się do zwyczajów obowiązujących w placówce, a wszelkie odstępstwa od tej normy były uważane za znak buntu i duszone w zarodku. Gerard, ze swoimi kolorowymi rurkami i czerwonym krawatem, stanowił więc jednostkę potencjalnie niebezpieczną i należało go zniszczyć. Przecież mógłby, dajmy na to, udusić kogoś tęczową flagą czy spowodować u kogoś atak ostrej epilepsji. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że Gerard przez pewien czas był lekko zauroczony w Iero. Choćby próbował, nie mógł wyprzeć się tego, że od najmłodszych lat byli najlepszymi przyjaciółmi, a ich relacja trwała bardzo długo. W gimnazjum uczucie Gerarda do Franka zaczęło rosnąć, przeradzając się w coś, czego czarnowłosy bał się i nie potrafił zrozumieć. Iero w jego oczach stał się atrakcyjny, a ponadto wyróżniał się z tłumu i potrafił odrzucić panujące konwenanse. Ten atrybut osobowości Iero zrobił na Gerardzie niemałe wrażenie, do czego, naturalnie, nigdy się otwarcie nie przyznał. Szybko pozbył się dręczącego go zadurzenia, a w obecnej sytuacji, żywienie jakichkolwiek uczuć do tego małego gnojka wydawało mu się po prostu śmieszne. Jakim cudem Gerard mógł kiedykolwiek patrzyć na bruneta inaczej, niż wzrokiem pełnym pogardy? Gerard oderwał się nagle od swoich myśli, zauważając, że wchodzi w zakazane ostępy jego umysłu. Poza tym, był solidnie spóźniony na lekcję, co w ostateczności zmusiło go do dowleczenia się pod klasę i skonfrontowania z oburzoną nauczycielką.

Gerard spędził resztę dnia nerwowo spoglądając za okno i kryjąc się przed Iero na przerwach w pomieszczeniu gospodarczym. Panie sprzątaczki nie omieszkały wyrazić swojego niezadowolenia z pobytu Gerarda w ich składziku, jednak zdecydowały się tolerować jego obecność, wyczuwając jakieś poważne pobudki w zachowaniu czarnowłosego. Sam chłopak nie narzekał zanadto na miejsce, w którym przebywał – było tu cicho, ciemno i, co najważniejsze, nie było tu Franka. Gdy wymówił w myślach jego imię, wzdrygnął się lekko, bowiem przez cały czas ten kurdupel figurował w jego umyśle tylko pod nazwiskiem, ewentualnie różnymi, niezbyt pochlebnymi, ksywkami. Gerard od dawna nie używał jego imienia, praktycznie zapominając, że tamten je w ogóle posiada. Frank… tak, to imię całkowicie pasowało do kogoś, kto lubuje się w dręczeniu słabszych i odzieraniu ich z resztek godności.

Do czasu, gdy zaczęła się ostatnia lekcja Gerarda, chłopak zdążył już przerobić mniej więcej trzysta możliwych scenariuszy jego konfrontacji z Frankiem. Zdołał także poniekąd pogodzić się ze swoim losem i relatywnie uspokoić, lecz kiedy zabrzmiał ostatni tego dnia dzwonek, umysł Gerarda na nowo zalała fala strachu przed bólem i upokorzeniem. Czuł się tak, jakby ktoś wbił mu nóż w żołądek, a potem pomachał nim beztrosko w różnych kierunkach, powodując torsje i napad paniki. Gerard celowo zwlekał ze spakowaniem książek i wyjściem z klasy, jednak słysząc ponaglający głos nauczyciela, niepewnie opuścił klasę. W szkole wciąż było mnóstwo uczniów i Gerard przez chwilę pomyślał, że może uda mu się po prostu wtopić w ludzką masę i uniknąć bójki, lecz wtem przypomniał sobie ostrzeżenie Iero, praktycznie wyszczekane prosto do jego ucha; i stracił wszelką nadzieję. Być może, gdy Iero zaspokoi już swoją morderczą żądzę krwi, zostawi Gerarda w spokoju, przynajmniej na tak długo, by lekarze naprawili mu złamane żebra. Gerard nie był jednak tego pewien.

Rozglądając się chaotycznie wkoło siebie, wykonał parę kroków w stronę wyjścia z placówki i popchnął drzwi, czując na policzku ciepło letniego popołudnia. Letnia aura nie wpływała jednak na samopoczucie Gerarda, które teraz wykonywało zjazd w dół z prędkością światła. Już sama czynność otwierania drzwi zdawała się być nie lada wyczynem. Gerard był po prostu wyprany z sił i gotowy, aby się poddać. Wkoło nadal przebywało wiele osób, a kilkoro nauczycieli pilnowało boiska i wejścia do szkoły, więc Gerard oparł się plecami o chłodną fasadę budynku i zwyczajnie czekał, aż tłum zniknie mu z pola widzenia. Przymknął na chwilę oczy, starając się nie myśleć o tym, co go czeka. Po paru minutach, ostatnie rozmowy na parkingu ucichły i zabrzmiał dzwonek, oznajmiający początek kolejnej lekcji. Gerard niepewnie otworzył oczy i ujrzał Franka, stojącego tuż na skraju parku, przylegającego do ogrodzenia terenu szkoły. O dziwo, postawa bruneta nie wyrażała gotowości do walki ani chęci zrobienia nikomu krzywdy. Wręcz przeciwnie, Iero opierał się nonszalancko o pień drzewa, krzyżując ramiona na piersiach i wpatrując się w Gerarda wzrokiem…No właśnie? Co oznaczał ten wzrok? Z takiej odległości ciężko było to jednoznacznie rozstrzygnąć, jednak w umyśle Gerarda jawił się on jako znak…wahania? Nie, to nie było możliwe. Iero nigdy nie odpuszczał, a zwłaszcza jemu. Gerard wziął głęboki oddech i zaczął stawiać ociężałe kroki w kierunku bruneta. Wiedział, że nie może tego dłużej odwlekać, a, będąc szczerym, wolał skończyć z głową na trawie niż na betonie przed szkołą. Czarnowłosego oblał zimny pot, po raz kolejny tego dnia. Z każdym centymetrem, który zbliżał go do swojego oprawcy, jego nogi stawały się cięższe, jak gdyby był w jakimś przeklętym koszmarze. Miał wrażenie, że zaraz jego ciało kompletnie zapadnie się pod ziemię, co w sumie nie byłoby takie złe w obecnej sytuacji. Wreszcie, po paru minutach cierpiętniczego marszu, Gerard stanął w odległości kilku metrów od Iero, który przez cały ten czas nie zmienił pozycji i patrzył na niego wciąż tym samym, nieodgadnionym wzrokiem. Między chłopakami panowała cisza, zakłócana jedynie cichym śpiewem ptaków w oddali, jednak atmosfera stawała się coraz gęstsza i bardziej napięta. Gerard chciał, by było już po wszystkim, dlatego odezwał się pierwszy, ledwo co wydobywając dźwięk ze ściśniętego obawą gardła.

-No dalej, Iero. Przyszedłem. Możesz już przejść do rzeczy?

Na twarz Franka momentalnie wpełzł chytry uśmieszek, oznajmiający, że wciąż ma zamiar stłuc Gerarda na kwaśne jabłko. Odepchnął się od drzewa i zmniejszył odległość między nim a czarnowłosym.

-Way, Way, Way… - westchnął sarkastycznie, niczym jakaś upiorna wersja nauczycielki, która karci nielubianego ucznia. –Wreszcie się spotykamy. Być może nie do końca w takich…okolicznościach, jakie sobie wyobrażałem, ale jednak. Nie stchórzyłeś. Braaaawo. – Przeciągnął ostatnie słowo i zaklaskał parę razy tuż przed twarzą Gerarda. Słowa, wypływające z ust Franka, zdawały się czarnowłosemu obleśne i oślizłe jak węże. Mimowolnie zacisnął pięści, szykując się do kontrataku, jednak było już za późno. W jednej sekundzie Iero znalazł się przy nim i przycisnął jego ciało do drzewa, praktycznie rzucając Gerardem jak szmacianą lalką. Czarnowłosy był w szoku i nie do końca wiedział, co się właśnie stało, jednak w przypływie adrenaliny i emocji zaczął wierzgać nogami i rękami, próbując uderzyć Franka. Ten jednak zacisnął jedną rękę na gardle Gerarda, a drugą uderzył go w twarz, wywołując cichy jęk z ust Gerarda. Iero naparł całym ciałem na ciało Way’a, uniemożliwiając mu jakiekolwiek ruchy. Gerard próbował nabrać powietrza, jednak dłoń Franka skutecznie mu to uniemożliwiała. Po chwili, Gerard przestał się szamotać, zupełnie się poddając. Brakowało mu powietrza, zwyczajnie się dusił i błagał w duchu, aby jego śmierć była szybka i bezbolesna. Wcześniej wydawało mu się, że był przygotowany na wszystko, przygotowany na własną śmierć w parku przy szkole, jednak rzeczywistość okazała się brutalniejsza. Gerard naprawdę nie chciał umrzeć, nie w ten sposób, nie tutaj. Jego oczy zaszkliły się, kiedy po raz ostatni spróbował nabrać wdech, a potem jego ciało rozluźniło się, wszystkie jego mięśnie straciły napięcie i osunął się pod ciałem Franka, upadając na zalegające na trawie kamienie. Iero, jakby porażony prądem, odskoczył od nieprzytomnego Gerarda, a w jego oczach pojawiło się czyste przerażenie. Gerard leżał bezwładnie na ziemi, blady i nieruchomy, a z jego głowy sączyła się mała stróżka krwi. Franka ogarnęła panika.

-Ja pierdolę, Gerard, nie! – ogarnięty szokiem i bólem ukucnął tuż przy głowie czarnowłosego, próbując ją unieść, ocucić. Odruchowo chwycił nadgarstek Gerarda, starając się wyczuć puls. Przez chwilę pod palcami nie czuł niczego, ale gdy zacisnął uścisk, skóra Gerarda zaczęła delikatnie pulsować. W panice Frank przyjrzał się klatce piersiowej czarnowłosego. Ani drgnęła.
-Gerry…Gerry, proszę…ja…Gee…O Boże, co ja narobiłem!? – Do Franka zaczęła dochodzić powaga sytuacji. Gerard żył, to było najważniejsze, ale był tak bliski śmierci. Jeszcze chwila, jeszcze sekunda dłużej bez powietrza, a mógłby…Ciałem Franka targnął głęboki szloch, niczym skowyt skopanego psa.

-Ge…Gerard…-dukał przez łzy, gładząc czarnowłosego po policzku. – Gerard, obudź się…Obudź się. Ja…-kolejna fala płaczu przerwała mu wpół zdania. –Przepraszam. Gee. Tak strasznie mi przykro, ja nigdy nie chciałem…Gee, ja…ja cię, kurwa, kocham. Proszę, nie zostawiaj mnie. – Ostatnie zdanie wypowiedział niemal niesłyszalnym szeptem, bojąc się przyznać do własnych uczuć przed samym sobą. Dłużej już jednak nie potrafił ich ukrywać, nie teraz, kiedy ciało chłopaka, którego darzył tak wielkim uczuciem, leżało nieprzytomne na ziemi. Ostatnia resztka rozsądku pojawiła się nagle w głowie Franka, gdy przypomniało mu się, jak na zajęciach z pierwszej pomocy uczyli się robić sztuczne oddychanie. Nie mając już nic do stracenia, brunet przyłożył swoje wargi do sinych ust Gerarda, odchylając jego głowę i jednocześnie zaciskając płatki nosa. Powoli nabrał powietrza i wtłoczył je w płuca czarnowłosego, sprawdzając jednocześnie, czy jego klatka piersiowa się unosi. Powtórzył tę czynność parę razy, jednak bez rezultatu. Zrezygnowany i zdruzgotany, Frank złożył na ustach Gerarda nieśmiały pocałunek. Nie tak to sobie wyobrażał, nie tak, to wszystko nie miało tak wyjść. Frank rozłączył ich wargi i sięgnął po telefon, aby wezwać pogotowie, jednak nagle usłyszał szeleszczący dźwięk nabieranego głośno powietrza i ujrzał, jak powieki Gerarda unoszą się powoli. Ulga, jaką poczuł w tamtej chwili, była nie do opisania. Nie liczyło się nic innego, nic oprócz tego, że Gerard żył i oddychał. Czarnowłosy chwycił się za głowę, najwyraźniej próbując sobie przypomnieć, co się stało. Rozejrzał się niemrawo dookoła i gdy tylko zorientował się, kto siedzi tuż obok niego, jego źrenice rozszerzyły się ze strachu i zaczął nieudolnie podnosić się z ziemi.

-Ciii, już już, spokojnie. Nic ci nie zrobię. Usiądź, Gerard. –Głos Franka brzmiał bardzo łagodnie i miękko, zupełnie jakby ten przed chwilą nie usiłował go zabić. Gerard chciał coś powiedzieć, jednak wciąż nie mógł nabrać dostatecznie dużo powietrza. Patrzył jedynie na Franka skonsternowanymi, nierozumiejącymi oczami. Co się tak właściwie stało? Wtem, do jego świadomości wtargnęły obrazy. Bójka, Gerard przygnieciony do drzewa, a potem ciemność, głęboka ciemność, w której słychać było jedynie głos….głos Franka. Gerard przypomniał sobie, co mówił do niego Iero, ale nic z tego nie rozumiał. Zaraz…czy Frank go…pocałował!? Może to tylko jego wyobraźnia dostarczała mu takie wizje? Może to brak tlenu? Oprzytomniawszy lekko, nabrał w usta powietrza i spytał cicho.

-Frank? Co ty…czy ty coś do mnie mówiłeś?

Iero spuścił wzrok, a jego twarz nabrała koloru purpury. Tak długo to ukrywał, tak długo nie przyznawał się do swoich uczuć, że teraz zwyczajnie się poddał. Zamierzał powiedzieć Gerardowi wszystko. Nie obchodziła go już reakcja czarnowłosego, mógł go znienawidzić jeszcze bardziej, mógł go nawet zabić, tak samo, jak on prawie zabił go.

-Gee…pamiętasz, jak przyjaźniliśmy się w podstawówce, a potem, w czwartej klasie, musiałem przeprowadzić się do Nowego Jorku? To było jedno z najgorszych wydarzeń w moim życiu. Obiecywałeś mi wtedy, że nadal pozostaniemy w kontakcie, że nic się między nami nie zmieni. Nie minęło nawet parę miesięcy, a ty zapadłeś się pod ziemię, nie odbierałeś nawet pieprzonego telefonu. Wróciłem do Belleville pełen nadziei, że ucieszysz się, gdy mnie zobaczysz. Mimo wszystko wierzyłem, że uda się nam odbudować to, co kiedyś mieliśmy. Pierwszego września wszedłem do szkoły, a ty wyminąłeś mnie na korytarzu bez słowa. Widziałeś mnie i poszedłeś dalej, a ja…ja poczułem, jakby coś rozsadzało moje serce od środka. Zacząłem za tobą chodzić, całymi dniami szukałem cię w szkole tylko po to, byś posłał mi choć jedno spojrzenie. Ale ty nigdy tego nie zrobiłeś. Nigdy więcej nie zamieniłeś ze mną słowa. Coś we mnie pękało, burzyło się, a ja nie mogłem nic zrobić, aż wreszcie…chyba kompletnie mi odbiło. Zacząłem mieć problemy z agresją i wyładowywałem wszystko na tobie. Tylko dlatego, że nie mogłem znieść twojej obojętności. Tylko w taki sposób mogłem zwrócić na siebie twoją uwagę. Za każdym razem, gdy obrzucałem cię wyzwiskami, czułem do siebie wstręt, ale sprawy zaszły już za daleko i…i nie wiedziałem, jak przestać. Gee, nigdy nie chciałem cię skrzywdzić, proszę, uwierz mi. Zrozumiem, jeśli mi nie wybaczysz i nie będziesz chciał mnie znać. Dzisiaj po prostu…zdałem sobie sprawę, że dłużej nie mogę tego ciągnąć. Chciałem po prostu powiedzieć ci prawdę, ale, jak zwykle, zawładnął mną gniew. Przepraszam…

Frank westchnął cicho, wciąż nie patrząc w twarz Gerarda. Wydawało mu się, że jest najżałośniejszym, najgłupszym idiotą, który kiedykolwiek stąpał po Ziemi. Gerard natomiast czuł się tak, jakby ktoś właśnie przywalił mu w głowę drewnianą maczugą. Frank…go kochał? Że co? Czy to możliwe, że Gerard przez tak długi czas niczego nie zauważył? Nagle przypomniało mu się kilka epizodów, które najwidoczniej zniknęły z jego głowy, gdy Frank go wyjechał. Pamiętał, że widział Franka, ukrywającego się na automatem z przekąskami, patrzącego na niego pełnym nadziei wzrokiem. I kolejny raz, siedzącego samotnie w kącie korytarza, nie spuszczającego z niego wzroku. Gerardowi zrobiło się niedobrze. Frank miał rację. Gerard zupełnie o nim zapomniał. Kiedy jego przyjaciel wyjechał, Gerard poprzysiągł sobie zrobić wszystko, by go znienawidzić, ponieważ nie był w stanie pogodzić się z tym, że Frank – jego jedyny przyjaciel – tak okrutnie go porzucił. Oczywiście, z biegiem lat Gerard zrozumiał, jak naiwne i dziecinne było jego myślenie, jednak pogodził się z myślą, że nic już nie zmieni. Nadeszło liceum; Frank był już zaledwie cieniem w pamięci Gerarda, a przynajmniej czarnowłosy usilnie starał się, by tak było. To nic, że codziennie przeglądał ich stare bilety do kina, karteczki napisane pospiesznie na lekcji koślawym pismem czy zdjęcia. Frank, którego Gerard znał i kochał, już nie istniał, zastąpiony przez agresywną postać, która w niczym nie przypominała swojej wcześniejszej wersji. A przynajmniej tak mu się do teraz zdawało.

-Ale… - zaczął czarnowłosy, ale nie wiedział nawet, co ma powiedzieć. To było zbyt skomplikowane. W jednej chwili cała jego relacja z Iero uległa obrotowi o sto osiemdziesiąt stopni, co wywołało u niego niesamowite zagubienie. W końcu jednak zdecydował, że musi o coś spytać. –Ale przecież drużyna futbolowa…przecież…Frank, gdyby nie ta pieprzona drużyna futbolowa moglibyśmy znowu zostać przyjaciółmi! Myślałem, że zaskarbiając sobie ich względy chcesz jeszcze bardziej mi dokopać. Ech…Frank…to wszystko jest takie pogmatwane.

-Nie przejmuj się tą bandą osiłków, po prostu potrzebowałem paru mięśniaków, którzy mogliby podbić moją samoocenę. Tak naprawdę…tak naprawdę ja wcale nie umiem się bić. Byłem zaskoczony, kiedy mi przywaliłeś, wtedy, na korytarzu. To było całkiem dobre! – Frank uśmiechnął się lekko, posyłając Gerardowi krótkie spojrzenie. Gerard zarumienił się, ale nic nie odpowiedział. Nadal nie potrafił poukładać sobie tego w głowie.

-A co miało znaczyć, że „poznam prawdziwy ból”? – Gerard wyszeptał nieśmiało.

-Cóż…przez chwilę miałem ochotę powiedzieć ci wszystko, od samego początku. O tym, jak bardzo boli mnie, kiedy mnie olewasz. Potem stwierdziłem, że może lepiej będzie, jeśli ci to pokażę…Cholera, chyba to nie ma sensu, prawda?

Podczas, gdy gerardowy mózg nie radził sobie z sortowaniem i dobieraniem emocji, jego serce zrobiło to za niego, popychając go, by przybliżył się do zdziwionego Iero i złączył ich usta w pocałunku, wyrażającym to, do czego obaj bali się przyznać. Gerard nie wiedział, jak to wszystko się skończy. Nie wiedział, czy będzie w stanie zapomnieć o wszystkich krzywdach, które wyrządził mu Frank, i które on sam wyrządził Frankowi. Wiedział jednak, że w tym momencie, w tym jednym ułamku czasu i miejsca, kocha Franka i wybacza mu wszystko.


***
Hej wszystkim! O rety, sto lat mnie tu nie było. Klasa maturalna ssie, przysięgam wam. Nie mam zupełnie czasu na nic, więc odgrzewam jakiegoś starego kotleta, którego pisałam dawno temu. Jest okropnie ckliwy i naiwny, ale cóż. Chciałam napisać jakiegoś angsta z przemocą w tle, więc wyszło to. Mam nadzieję, że komuś się spodoba :). Co jeszcze...a tak, jakby ktoś chciał przeczytać coś po angielsku mojego autorstwa, to zapraszam na krótki shot inspirowany piosenką Gerarda "Brother" TUTAJ :).
P.S. Tak, kocham Bring Me The Horizon. Wybaczcie, nie mogłam wpaść na nic lepszego, co bardziej pasowałoby do stylu Gerarda. Poza tym podobna sytuacja naprawdę miała miejsce.
Tytuł zaczerpnięty z piosenki "All I want is nothing".