środa, 16 października 2013

"Blessed with a curse"-one shot

Nie pamiętał dokładnie, kiedy po raz pierwszy się spotkali. Mogło to być tydzień, miesiąc lub pół roku temu. Przez cały ten czas czuł się jakby lunatykował, a gdyby nie kalendarz i przymus chodzenia do szkoły, nie potrafiłby nawet rozpoznać dni tygodnia. Godziny mijały mu na niczym, a czas dłużył się okropnie. Prześlizgując pusty wzrok po ulicach i ludziach w klasie, czuł się tak, jakby wcale go nie było na świecie. Przynajmniej nie na tym. Jego miejsce było bowiem gdzieś indziej, u Jego boku. Każdego dnia niecierpliwie czekał tylko na spotkanie z Nim. Czuł się niemalże jak uzależniony, codziennie obierając sobie za cel tylko zobaczenie Go – jego pięknego chłopaka.

×××

Tamtego dnia słońce świeciło mocno, swym oślepiającym blaskiem zalewając salę lekcyjną, w której właśnie siedział czternastoletni Gerard Way. Chłopiec przyglądał się z umiarkowanym zainteresowaniem gołębiom, spacerującym po rynku. W tamtej chwili nie marzył o niczym innym, niż udanie się do domu.  Monotonny głos jego nauczycielki stawał się nieznośny i drażniący, kiedy próbował siłą umysłu przyspieszyć bieg wskazówek zegara ściennego. Odbywała się właśnie jakże pasjonująca lekcja biologii. Gerard lubił ten przedmiot, jednak póki co omawiali rzeczy, które kompletnie go nie interesowały. Na dodatek nauczycielka nie mówiła nic ciekawego, a zwyczajnie dyktowała zdania do zapisania, czego on naturalnie nie robił. Gerard myślami był zupełnie indziej, daleko stąd. Gdy rozbrzmiał zbawienny wręcz dźwięk dzwonka oznajmiającego koniec ostatniej lekcji, kolorowa masa uczniów zaczęła wylewać się przez wąskie drzwi niczym gęste błoto. Czarnowłosy chłopak pochwycił w biegu swój uprzednio spakowany plecak i niemalże stratował kilkoro uczniów, chcąc jak najszybciej wydostać się z budynku placówki. Kiedy chłodne, jesienne powietrze otuliło jego twarz, poczuł się nieco bardziej ożywiony. Rozejrzał się wkoło, chcąc obrać odpowiedni kierunek marszu. Chodniki i dachy samochodów przykryte były warstwą zeschniętych liści, nadających im pomarańczowych barw. Jesień na dobre osiedliła się w mieście, ogałacając drzewa i przerzedzając liczbę ludzi, spacerujących po ulicach. Gerard jednak nie miał czasu zastanawiać się, jak szybko minęło lato; zajęty był bowiem jak najszybszym dotarciem do swojego mieszkania. Założył pospiesznie słuchawki na uszy i dziarskim krokiem ruszył w stronę domu. Gdy był już na swojej ulicy, poczuł charakterystyczny zapach palonych liści, dymu z kominów i zgniłej trawy. Jesień definitywnie miała swój odrębny aromat, tak jak letnie noce mają swój. Czarnowłosy szybko otworzył furtkę domu, by po paru minutach znaleźć się w swoim pokoju. Na szczęście w mieszkaniu nie było nikogo oprócz niego. Natychmiast rozebrał się i rzucił na łóżko. Jego serce przyspieszyło swój bieg na myśl o tym, że zaraz spotka się z Nim. Wziął jednak kilka wdechów i po chwili zapadł w upragniony sen.

×××

-Wróciłeś. – szepnął Frank, uśmiechając się i rzucając Gerardowi na szyję.

-No jasne, że wróciłem. – czarnowłosy spojrzał niskiemu brunetowi w oczy, by zaraz połączyć ich wargi w pocałunku pełnym tęsknoty. Minęło raptem paręnaście godzin, jednak Gerardowi zdawały się one być wiecznością. Po chwili oderwał się od warg ukochanego i usiadł na trawie. Ku jego zaskoczeniu nie była mokra i brudna jak w prawdziwym świecie, lecz ciepła i miękka. Zdążył już zapomnieć, że w jego snach panuje wieczne lato. Frank usadowił się tuż obok niego. Po chwili milczenia i wpatrywania się w tęczowe niebo, brunet zagadnął.

-To jak było w szkole? Coś nowego?

-Nie. Nudy jak zazwyczaj. – odpowiedział niespiesznie Gerard. - Wiesz, zaczynam myśleć, że to wszystko jest bez sensu.

-Co jest bez sensu? – mruknął Frank.

-No wiesz, życie. Sam nie wiem. Chyba zaczyna mi odpierdalać. – czarnowłosy uśmiechnął się lekko.

-Nie, Gerardzie. Z tobą jest wszystko w porządku. – Frank przerzucił wzrok z jego twarzy na widniejącą w oddali latarnię morską. – To tylko ja mieszam ci w głowie, przepraszam. – dodał po chwili, na co czarnowłosy wbił w niego spojrzenie i ujął jego twarz w dłonie.

-Nie, Franio…To nie tak. Ty jesteś najlepszą rzeczą, jaka mi się kiedykolwiek przytrafiła. Po prostu nie żyjemy w tym samym świecie. Ale to da się pogodzić. – zniżył głos do szeptu.

-Chyba nie myślisz o… - Frank miał zaniepokojony wyraz twarzy.

-Nie wiem, może. Chciałbyś tego, Frank?

Frank westchnął. –Ale przecież masz rodzinę, szkołę. Życie, Gerardzie, prawdziwe życie.

-Moje prawdziwe życie jest przy tobie, Franio. – znów połączył ich rozgrzane usta w namiętnym pocałunku.
Nagle wszystko wkoło zaczęło wirować i zamazywać się. – Przepraszam, muszę iść. Wrócę. – zdążył powiedzieć czarnowłosy, zanim wszystko zbiło się w kolorową kulę i oddaliło się. Zaraz potem otworzył oczy, ujrzawszy swoją matkę, rozsuwającą jego wiecznie zasłonięte zasłony.

×××

-O, nareszcie wstałeś.

-Yhym. – Gerard był zbyt otępiały, by odpowiedzieć coś mądrego. Jego matka usiadła na brzegu łóżka, patrząc mu prosto w oczy.

-Synu, musimy porozmawiać. – oznajmiła poważnie.

-Mamo, naprawdę musimy akurat teraz? – jęknął chłopak, lecz widząc niegasnący upór w oczach jego rodzicielki podniósł się lekko do pozycji siedzącej i czekał na przemowę, niczym skazany w sądzie na wyrok.

-Co się z tobą ostatnio dzieje, Gerardzie? Ciągle śpisz, nie kontaktujesz z otoczeniem, przestałeś robić cokolwiek poza siedzeniem w pokoju. – Rzekła pani Way i obdarzyła syna wyczekującym wzrokiem. 

Gerard poczuł się osaczony. Już wiele razy przeprowadzali podobną rozmowę, jednak nigdy nie udało się jego matce poznać prawdziwego powodu, dla którego Gerard był tak bardzo nieobecny ostatnimi czasy. Jak zwykle więc posilił się kłamstwem, mając nadzieję, że tym razem wypadnie przekonująco.

-Po prostu jestem zmęczony, mamo. Szkoła tak na mnie wpływa. Żyję w ciągłym stresie, nie lubię swojej klasy. – Wymyślił na poczekaniu Gerard, starając się, by zabrzmiało to autentycznie.

-W takim razie może…może zabiorę cię do specjalisty? Może on by coś na to poradził?

Gerard właśnie zamierzał stanowczo odmówić, jednak w jego głowie pojawił się niecny plan. Jeśli bowiem pójdzie do psychiatry i nazmyśla, że ma ataki lęku, lekarz przepisze mu tabletki uspokajające, a w ten sposób będzie mógł częściej widywać się z Frankiem. Postanowił zgodzić się na wizytę, a po tygodniu w jego szufladzie spoczywało opakowanie lekarstwa nasennego.

×××

Od tamtego dnia upłynęło już sporo czasu, jednak Gerard znów nie potrafił rozpoznać, ile dokładnie dni zażywał medykamenty. Wiedział jedynie, że spadł śnieg, jednak ten fakt nie wywierał na nim jakiegokolwiek wrażenia. Czuł się jeszcze bardziej odizolowany od świata niż wcześniej. Nie zauważał także, że jego matka bezskutecznie starała się pomóc synowi, przez co popadała w depresję, a jego szkolni koledzy martwili się o niego, gdy opuszczał lekcje. Gerardowi było już wszystko jedno. Zdawał sobie wprawdzie sprawę z tego, że Frank i cały jego „drugi świat” to tylko iluzja, złudzenie. Wytwór jego chorej z samotności wyobraźni. Być może w ten sposób próbował wypełnić sobie lukę po ojcu, którego nigdy nie poznał. Być może stworzył sobie to wszystko tylko dlatego, że był zwyczajnym wariatem. Wszystko to było możliwe, ale starał się nie myśleć o tym zbyt wiele. Wiedział bowiem, że pośród tego wszystkiego uczucie, które połączyło go z Frankiem, było jak najbardziej realne. Każdego dnia budził się z myślą o nim, każdego dnia wyczekiwał tylko momentu, w którym znów spojrzy w jego oczy. Sam Frank również martwił się o niego, jednak Gerard zdołał go przekonać, że wkrótce wszystko się ułoży.

-Będzie dobrze, wszystko będzie dobrze. – powtarzał, gdy tulił bruneta w ramionach. Frank milczał.

Niedługo potem do Gerarda doszła frustrująca świadomość, że jego tabletki na sen już nie działają. Na próżno próbował namawiać swojego psychiatrę do wypisania mu czegoś silniejszego. Mężczyzna zaczął już podejrzewać, że Gerard używa pigułek do innych celów, niż ich przeznaczenie. Gerardowi zaczęły kończyć się możliwości. Próbował zmęczyć się za dnia, uprawiając sport, jednak i to nie przynosiło upragnionych rezultatów. Rozpacz i beznadzieja zaczęły wypełniać serce czternastolatka, jednak wciąż próbował ukryć to przed jego chłopakiem. Nienawidził budzić się każdego dnia i żałować tego. Którejś nocy, kiedy znów leżał na łóżku, próbując wpaść w objęcia Morfeusza, doszedł do wniosku, że ma dość. Zwyczajnie nie umie już pogodzić życia w dwóch, kompletnie różnych rzeczywistościach. Popadał w obłęd, nie potrafił już nawet rozróżnić jawy od snu. Jego jedynym marzeniem było już tylko zasnąć i nigdy się nie obudzić.

×××

-Frank. – szepnął Gerard, bujając się na huśtawce nad klifem i oglądając rozbijające się w dole fale. Frank siedział na drugim ruchomym siedzisku, trzymając go za rękę. – Franio, ja już zdecydowałem.

-Nie rozumiem…-oznajmił Frank, próbując zatrzymać poruszającego się ruchem wahadłowym Gerarda i spojrzeć mu w oczy. – Gee, czy ty myślisz o tym, o czym ja myślę, że myślisz? – skarcił siebie w duchu za skonstruowanie tak bezsensownego zdania.

-Posłuchaj, Franio. Jesteś dla mnie najważniejszy. Tylko ty się liczysz, rozumiesz? Kocham cię i wiem, że ty kochasz mnie, dlatego nic nie jest w stanie nas rozdzielić. Tej nocy dołączę do ciebie na zawsze.

Słowa Gerarda uderzyły Franka niczym fala, łamiąca jego kości o ostre skały brzegu. Nie miał pojęcia, co mógłby powiedzieć. Z jednej strony pragnął być u boku Gerarda już do końca, jednak wiedział, że chłopak żyje. Ma marzenia, cele, ambicje; odczuwa smutek, złość, zażenowanie; potrafi kształtować swoją przyszłość i iść naprzód. Frank tego wszystkiego nie miał. On już dawno przestał żyć, został wskrzeszony tylko w wyobraźni Gerarda. Nie spodziewał się takiego życia po śmierci, choć dziękował, że sprawy przybrały taki obrót. Nie chciał jednak przez swój egoizm zaprzepaścić życia tak młodemu chłopcu.

-Gee, nie rób tego dla mnie…-Próbował zabrzmieć rzeczowo, jednak głos mu się łamał.

-Już postanowiłem. Chcę być z tobą. Mam gdzieś ten brudny, nędzny świat pełen zła, czyhającego na każdym kroku. Jestem zmęczony codzienną rutyną i nie chcę podążać z prądem, razem z innymi zaślepionymi ludźmi, dla których jedynym modelem życia jest skończenie edukacji, praca, założenie rodziny i śmierć. Ja chcę żyć, prawdziwie żyć. Chcę być wolny i czuć, chcę tworzyć coś niezwykłego. Ale nader wszystko chcę po prostu być z tobą, Frank. – Gerard objął bruneta ramieniem, gdy im obu popłynęły z oczu łzy. Czarnowłosy nie zdawał sobie jednak sprawy, że obaj płaczą z zupełnie innych powodów. Pierwszy odzyskał opanowanie brunet.

-Gerardzie – zaczął ciężko, słowa ugrzęzły mu w gardle niczym gorzka kula – wiem, że nijak nie wpłynę na twoją decyzję. Zrób to, co uważasz za słuszne. Ja też pragnę być z tobą, ale to nie moje zdanie się tu liczy. Chcę tylko, żebyś był szczęśliwy. – Frank wiedział, że źle postąpił, mówiąc te słowa, jednak w głębi siebie czuł, że to jedyna odpowiedź, na którą go stać.

-A więc czekaj na mnie dzisiaj przy latarni. Kocham cię. Teraz idę.

×××

Czarnowłosy obudził się lekko rozpalony. Czuł się tak, jakby miał gorączkę. Być może, gdyby teraz zaczął zastanawiać się nad swoją decyzją, doszedłby do wniosku, że to niewłaściwa droga. Jednak był zbyt zajęty szukaniem środka nasennego w szafce, aby skupić myśli na czymkolwiek innym. Po chwili niewielkie pudełko znalazło się w jego jednej dłoni, a szklanka wody w drugiej. Wydobył wszystkie pozostałe mu tabletki i przymknął oczy. W myślach widział tylko uśmiechniętą twarz Franka, od której dzielił go tylko jeden gest. Przymknął oczy i połknął wszystkie lekarstwa, po czym ułożył się wygodnie na łóżku i czekał. Wkrótce ogarnęła go gęsta ciemność, z której wyłonił się jego drugi świat. A więc to już. Gdy tylko był w stanie wyczuć pod stopami grunt, pobiegł  na oślep w stronę światła, które wkrótce okazało się być latarnią morską. Podekscytowany obiegł całą wieżę dookoła. Franka tam jednak nie było.

×××

Tak oto młody chłopiec zakończył swe życie, nie pozostawiając chociażby cienia wyjaśnień dla swoich najbliższych. Jego rodzina i znajomi do końca życia będą prześladowani przez masę pytań, na które nikt nie pozna odpowiedzi. Czarnowłosy wybrał miłość, ponieważ zdawało mu się, że nie miał nic innego. Rzeczywistość okazała się jednak inna. Miał bowiem szansę. Szansę, jaką życie rozpościera przed każdym człowiekiem niczym ścieżkę. Można z niej skorzystać i iść naprzód, nie wiedząc, co się wydarzy, albo wycofać się i już nigdy nie ujrzeć tajemnic skrywanych przez świat. Gerard był przekonany, że gdy umrze, trafi do innego świata. Tak też się stało - z tym, że Franka już tam nie było, bowiem gdy umarła wyobraźnia chłopca, umarło wszystko, co było jej wytworem. Teraz będzie błąkał się samotnie, dopóki następna osoba nie przywoła go we śnie.
Czasem bowiem marzenia są piękne tylko dopóki pozostają marzeniami.
×××

Hej hej! Przepraszam, że to nie kolejna część psychiatryka. Mogę was pocieszyć tym, że jej spora część istnieje już w moim brudnopisie i aż prosi się o przepisanie. Powyższy shot miałam już od dawna w planach, a akurat dziś dostałam weny :D. Jego zarys zainspirowały moje doświadczenia ze  świadomymi snami, a ostatnio także omawiany w szkole motyw romantycznej miłości. Zapewne jest wiele błędów (śmiało, możecie mi je wytykać!), ale napisałam to pod wpływem chwili w godzinę. Ach, czego się nie robi, byle tylko nie uczyć się fizyki :D. Ostatnie zdanie jest nauką płynącą z wydarzeń, które miały miejsce ostatnimi czasy w moim życiu. Przepraszam was, że wszystko nie skończyło się happy-endem. Zrekompensuję wam to przy psychiatryku <3.

Proszę, nie oceniajcie Gerarda zbyt surowo. To dopiero chłopiec.

P.S. Jak widać, eksperymentuję z wyglądem bloga, także proszę o cierpliwe znoszenie moich designerskich wybryków :D.

Byle do weekendu…