niedziela, 31 sierpnia 2014

"And would you stay right here when I tell you, that someone out there loves you?" cz.6 + epilog

UWAGA: Rozdział zawiera sceny +18 :).
Hej kochani! Zgodnie z obietnicą kończę mojego psychiatryka. Wciąż nie wierzę, że to się naprawdę dzieje. To opowiadanie bardzo wiele dla mnie znaczy i wiele też mnie nauczyło. Mam nadzieję, że tym rozdziałem was nie zawiodę.
Chciałabym zaznaczyć, że są to moje pierwsze w życiu gejowskie seksy, więc z góry przepraszam, jeśli nie są tak erotyczne czy poprawne, jak powinny. Ja sama czuję się, jakbym w pewnym sensie traciła dziewictwo pisząc to, so…yeah XD.
Chciałam w tym rozdziale umieścić rozmowę z rodzicami Franka, ale stwierdziłam, że nie jestem w stanie. Nie mogłabym tak po prostu udać, że wszystko jest między nimi dobrze, dlatego wybaczcie tę raczej skąpą narrację w tamtym punkcie.
P.S. Przepraszam z góry za wszelkie błędy, większość tego rozdziału pisałam na kacu xD.
P.S.2. Jutro zaczynam ostatni rok obowiązkowej szkoły oraz mam pierwsze jazdy autem i chyba umrę ;_;.

Dla Emki, ponieważ dzięki niej znów miałam odwagę spojrzeć dawnej sobie w oczy i dostrzec, że wszystko, czego potrzebowałam parę lat temu, to zrozumienie. 

***

Słońce było już wysoko na niebie, kiedy przetarłem oczy i strząsnąłem z siebie resztki snu. Ta noc była wyjątkowo spokojna i zupełnie nie przypominała moich wcześniejszych prób snu, kiedy tylko miotałem się w pościeli lub budziłem nad ranem ogarnięty paniką. Przypomniało mi się, że zasnąłem, słuchając reklam w szpitalnym telewizorze, lecz najwidoczniej jakaś pielęgniarka musiała go wyłączyć, gdy odpłynąłem. Nadal zaspany, rzuciłem okiem na zegar wiszący nad drzwiami i parsknąłem, zorientowawszy się, że dochodziło południe. Naprawdę spałem tak długo? Wydawało mi się to niemal niemożliwe, jednak doszedłem do wniosku, że to na pewno wina nowych leków, które mi przypisane. Wczoraj wieczorem ordynator Toro oznajmił mi, że moje leki zostały zmienione na mniej intensywne oraz że nie muszę już codziennie rano stawiać się na badania. Mężczyzna z burzą loków poinformował mnie także o tym, że mój stan jest prawie stabilny i że wkrótce będę mógł wyjść ze szpitala. Lekarz zapewne spodziewał się szczęśliwej reakcji z mojej strony, ale ja tylko pokiwałem głową ze zrozumieniem. Niesamowite, jak nastawienie może zmienić się w przeciągu zaledwie parunastu dni. Gdyby ktoś na początku mojego pobytu w placówce oznajmił mi, że mogę iść, nie myślałbym dwa razy i od razu uciekł. Teraz jednak miałem powód, by chcieć tu zostać. Powód, dla którego miałem nawet ochotę przedłużyć swoją wizytę w szpitalu. Ten powód znajdował się obecnie najpewniej w swoim gabinecie, rozmawiając z kolejnym pacjentem. Uśmiechnąłem się na samą myśl o Gerardzie i tym, co mi wczoraj powiedział. W przeciągu ułamka sekundy ogarnęło mnie uczucie ciepła i bezpieczeństwa, jak gdyby mój lekarz telepatycznie owinął mnie kocem. Ten koc nie pochodził jednak z zewnątrz, nie było to uczucie zadowolenia, spowodowane czymś z zewnątrz. To uczucie pochodziło ze mnie, rozlewało się po moim sercu i przenikało do krwioobiegu, jak gdybym dostał zastrzyk z płynnym światłem. Zdawało mi się, że iluminuję.

Udałem się lekkim krokiem w stronę gabinetu pielęgniarek, aby usłyszeć od starszej pani w białym kitlu, że nie muszę już dłużej nosić bandaży. Gdy po raz pierwszy od dawna spojrzałem na skórę moich rąk poczułem, jak ostrze żalu na chwilę wbija się we mnie, przygaszając dobre emocje w moim sercu. Nie był to jednak żal spowodowany faktem, że żyłem. Było to poczucie winy i, co najważniejsze, rozczarowania samym sobą. Blizny nie wyglądały już tak koszmarnie, w zasadzie część z nich zupełnie się zagoiła, jednak sam fakt, że coś skłoniło mnie ku temu, by się skrzywdzić, przywoływał we mnie te niewidoczne rany, skryte głęboko w środku. Postanowiłem jednak postarać się patrzeć na jaśniejszą stronę tego wszystkiego. Jaśniejszą stroną było, oczywiście, spotkanie Gerarda. Kto wie, czy w innych okolicznościach w ogóle byśmy się poznali?

Po obiedzie zebrałem się na odwagę i spytałem doktora Toro, czy mógłbym zadzwonić do swoich rodziców. Nie wiedziałem dokładnie, co mam im powiedzieć, ale stwierdziłem, że należy im się choć wyjaśnienie, dlaczego jestem w szpitalu i czy w ogóle żyję. Nie żebym myślał, że to cokolwiek zmieni w naszych nieistniejących relacjach, lecz po prostu chciałem, by wiedzieli. Oni sami nie mogli uzyskać o mnie żadnych informacji bez mojej zgody, gdyż byłem pełnoletni. Wybrałem numer matki, który, o dziwo, wciąż pamiętałem, i drżącą ręką przyłożyłem słuchawkę do ucha. Kobiecy głos odezwał się już po pierwszym sygnale. Zatkało mnie. Tak dawno nie słyszałem głosu swojej rodzicielki, że w tamtym momencie po prostu nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Mój umysł był jednocześnie pełen słów i zupełnie pusty, a zdenerwowanie przyprawiało mnie o mdłości. Zanim mógłbym zmienić zdanie wydukałem parę słów o tym, co się stało. Moja matka, o dziwo, nie zalewała mnie pytaniami, dlatego uznałem, że nie interesują ją szczegóły. Chciała prawdopodobnie tylko upewnić się, że żyję i nie musi wydawać zbędnych pieniędzy na moją trumnę. W tamtej chwili nie chowałem do mojej matki wielkiej urazy. Prawdę mówiąc, była mi ona zupełnie obojętna. Starałem się nie brzmieć pretensjonalnie, a ona również zachowywała pełen spokój. W tej jednej rzeczy byliśmy do siebie podobni – zawsze zachowywaliśmy względem siebie dystans, nie okazywaliśmy sobie uczuć nawet w trudnych sytuacjach.

Rozmowa z moją rodzicielką nie należała do najprzyjemniejszych, dlatego byłem bardziej niż szczęśliwy, gdy wcisnąłem czerwoną ikonkę na telefonie. Nastąpiła między nami swego rodzaju milcząca zgoda, pewne zamknięcie, i to mnie satysfakcjonowało. O pełnym wybaczeniu nie było jednak mowy, przynajmniej na tę chwilę. Postanowiłem, że nie będę więcej rozmyślać o tej sytuacji, ponieważ mogłoby to nie skończyć się dla mnie dobrze. Zamiast tego poszedłem odświeżyć się w łazience, a następnie wróciłem do sali i dla rozładowania nerwów oglądałem nudne seriale i reklamy. Nie wiem dokładnie, jak dużo czasu minęło gdy zorientowałem się, że niedługo powinienem zjawić się w gabinecie Gerarda. Zdecydowałem, że nie będę czekać, i już po chwili siedziałem na wygodnym krześle przed jego biurkiem.

Sama jego obecność sprawiła, że zapomniałem o niewygodnej rozmowie z matką. Gee powitał mnie buziakiem w policzek, a potem znów zanurzył się w swoją rolę psychiatry, pytając o mój nastrój i plany na najbliższe dni. Widziałem, że lekarz raz po raz spoglądał na moje ręce i w pewnym momencie złapałem jego spojrzenie.

-Frankie, nawet nie wiesz jak się cieszę, że już jest ci lepiej. – szepnął nagle, porzucając swoją profesjonalną postawę na rzecz tej, którą uwielbiałem najbardziej – jego samego. Spojrzałem mu głęboko w oczy.

-Ja też, wiesz? A to twoja zasługa, Gee. – zarumieniłem się lekko, choć nie było w tym stwierdzeniu nic głupiego. Zwyczajnie fakt, że osoba, której tyle zawdzięczam, uśmiecha się na mój widok, był oszałamiający.

-Nie, Frankie. To twoja zasługa. Ja byłem tylko kimś w rodzaju pośrednika. To ty sam siebie uratowałeś.

Gee spojrzał na mnie z czułością i zanim zdążyłem zaprotestować wrócił do pytania o moje życie i bazgrania w moich szpitalnych aktach. Nagle mnie olśniło.

-Gerard…-zacząłem nieśmiało. Nie do końca wiedziałem, jak sformułować swoje pytanie tak, aby nie wyrażało braku zaufania czy podejrzliwość względem doktora. Wczoraj tak wiele się wydarzyło, mógłbym swój stan przyrównać niemal do przeciążenia sensorycznego, kiedy od nadmiaru bodźców i informacji psychika człowieka po prostu zawiesza się i przestaje poprawnie działać. Nie, żeby moja psychika kiedykolwiek dobrze działała, ale to nieistotne. Istotny był za to fakt, że moją głowę, jak zwykle w takich chwilach, zalała fala pytań, siejąc ziarno wątpliwości w moim sercu. Nie chciałem tego, nie chciałem znów wycofywać się, przegnany strachem, jednak nie mogłem wyzbyć się uczucia, iż wszystko pędziło stanowczo za szybko. Leżąc w szpitalnym łóżku i patrząc się na oświetlony poświatą księżyca sufit uświadomiłem sobie, że tak naprawdę niewiele wiem o Gerardzie i jego przeszłości, nie wspominając już w ogóle o związkach. Poczułem się jak niedoświadczony dzieciak, wkraczający po raz pierwszy do nowej szkoły, wyposażony jedynie w książkową wiedzę, niepodpartą żadnym doświadczeniem. Nie bałem się już tak bardzo własnych uczuć, ale za to zastanawiały mnie sprawy natury czysto technicznej. Nigdy nie byłem w związku, o ile moją relację z Gerardem można było tak nazwać. Nie miałem nawet pewności, czy to wszystko nie jest tymczasowe, przelotne, czy po wyjściu ze szpitala nasze drogi nie rozejdą się i wszystko to, co mieliśmy, pozostanie zaledwie wspomnieniem. Zakładałem, że Gerard ma za sobą kilka znajomości, co tylko zwiększało moje podenerwowanie związane z kompletnym brakiem doświadczenia w tej dziedzinie. Postanowiłem więc zwyczajnie spytać czarnowłosego o jego życie poza szpitalem, co jednak okazało się trudniejsze, niż przypuszczałem.

Gee nie odrywał ode mnie wzroku, choć mógłbym przysiąc, że myślami był zupełnie gdzie indziej. Zmrużyłem oczy i pochyliłem delikatnie głowę, aby przykuć jego uwagę, a następnie ponowiłem swoje pytanie:

-Wiesz, Gee, nigdy nie opowiadałeś mi o sobie. Nasze rozmowy zawsze dotyczyły tylko mnie. Mam wrażenie, że wiesz o mnie wszystko, a tymczasem ja… - znów nie byłem pewien, jak sformułować swoje myśli tak, aby nie okazać swoich rozterek. Gerard jednak powrócił myślami do swojego gabinetu i, jak na złość, zdawał się czytać mi w myślach.

-Chcesz powiedzieć, że ciekawi cię moja przeszłość, prawda? Śmiało, Frank, pytaj o co tylko chcesz. – Lekarz uśmiechnął się zachęcająco, a ja przygryzłem wargę, zastanawiając się, od czego zacząć. W końcu wypaliłem pierwszą lepszą myśl, która w tamtej chwili wkradła się do mojej głowy.

-Dlaczego zostałeś psychiatrą?

-Cóż, Frank…-Gerard podrapał się po głowie i spojrzał w bok, nie wiedząc zapewne, jak mi na to pytanie odpowiedzieć. Ja jednak skrzyżowałem ręce na piersi i podniosłem brwi na znak, że wcale mi się nie spieszy i nie mam zamiaru odwołać tego, co powiedziałem. Mężczyzna tylko westchnął głęboko i zaczął opowiadać:

-To było coś w stylu powołania, jakkolwiek kiczowato to brzmi. Widzisz, przypominasz mi kogoś z młodości. Kogoś, kogo kochałem i nienawidziłem jednocześnie.

Ściągnąłem brwi na znak, że nie do końca zrozumiałem jego wypowiedź.

-Kogo mianowicie? – dopytałem.

-Siebie samego. – Gee uśmiechnął się jeszcze raz, lecz tym razem jego uśmiech nie odbijał się w jego oczach, był jakby współczujący. –Można powiedzieć, że w młodości byłem taki sam, jak ty. Miałem różnego rodzaju problemy, z którymi sam sobie nie radziłem, a o których nikt nie chciał nawet słyszeć. Ja również czułem się opuszczony, wściekły, zdesperowany. Miałem chyba szesnaście lat, kiedy zacząłem pić i siedemnaście, kiedy zacząłem ćpać. Wydawało mi się, że to jedyne, co mi pozostało. Błąkałem się od jednego ośrodka odwykowego do drugiego. Dopiero po latach zrozumiałem, że jedyne, czego tak naprawdę wtedy potrzebowałem, to ktoś, kto by mnie wysłuchał, zrozumiał i pocieszył. Ktoś, kto zamiast oceniać mnie i zwalać wszystko na okres młodzieńczego buntu powiedziałby mi: „Hej, Gee, za parę lat wszystko będzie inne. To, co teraz czujesz, kiedyś ustanie. To, co teraz wydaje ci się końcem świata, za parę lat okaże się jedynie kolejnym doświadczeniem, z którego wyciągniesz lekcję, jeśli będziesz żył”. Po kolejnym pobycie na odwyku pomyślałem, że skoro sam nigdy nie miałem takiej osoby, mógłbym nią zostać dla innych. Dużą rolę w moim powrocie do zdrowia odegrał mój brat Mikey. To dla niego walczyłem, dla niego prowadziłem wojnę z samym sobą, zamiast zwyczajnie się poddać. Prawda była taka, Frank, że nie chciałem umrzeć. Chciałem tylko jakieś zmiany, poczucia sensu, czegokolwiek innego oprócz pustki, która mnie wypełniała. Piłem, ćpałem, krzywdziłem się nie dlatego, żeby umrzeć, ale po to, żeby żyć. Myślę, że niewiele osób potrafi zrozumieć ten absurd. Wracając do bycia psychiatrą – zrozumiałem, że to mógłby być mój sens. Postanowiłem zamienić cierpienie na doświadczenie i wykorzystać je, by pomóc innym. W ten sposób chciałem oddać honor temu dzielnemu dziecku, którym byłem, a jednocześnie sprawić, by jego przeżycia nie okazały się daremne. Nie wiem, czy udało mi się to osiągnąć, ale przynajmniej mam ochotę rano wstawać z łóżka i dojeżdżać do pracy, przynajmniej mam ten wewnętrzny spokój, że mogę spłacić swój dług wobec wszechświata, który, wbrew wszystkim zasadom, dał mi szansę i wciąż mnie tu trzyma.

Gerard skończył mówić i zaczął nerwowo przeszukiwać szufladę biurka, podczas gdy ja poczułem coś na kształt wzruszenia, budujące się powoli tuż w mojej klatce piersiowej. To, co powiedział Gerard, nagle nabrało sensu również i dla mnie. Znaleźć cel i żyć, odpłacić się za krzywdę nie zemstą, a zrozumieniem i pomocą. Cierpieć po to, by stać się silniejszym, pełniejszym. Zrozumiałem, że zamiast pozwolić smutkowi mnie zabijać, muszę nauczyć się z nim żyć i wykorzystywać go, by mnie wzmacniał. Brzmiało to paradoksalnie, ale w tamtej chwili miałem poczucie, że wszystko to, przez co przeszedłem, było potrzebne i zamierzone, bym znalazł się dokładnie w tym miejscu i dokładnie z tym człowiekiem. Być może, choć wydawało się to niedorzeczne, świat miał wobec mnie jakiś plan i nie ważne, jakich wyborów bym dokonał, byłbym dokładnie tym, kim miałem być. Ta myśl dała mi poczucie sensu i przez jedną chwilę zdawało mi się, że słyszę głos starszej wersji siebie, mówiący mi, że jest ze mnie dumny i wszystko będzie dobrze.

W przypływie emocji chwyciłem Gerarda za rękę spoczywającą na stole, na co on oderwał wzrok od papierów i przeniósł go na mnie. Zdałem sobie sprawę, że nie byłem w stanie nic powiedzieć, ale czułem, że słowa były w tamtej chwili zbędne. Po prostu spojrzałem na niego, próbując przekazać mu wszystko, co w tamtej chwili zaprzątało moje myśli, wszystkie spostrzeżenia, wnioski i uczucia. Gee zlustrował moją twarz i zachichotał, a ja wyszeptałem jego imię i bez zawahania wyciągnąłem swoje ręce przez stół, obejmując czarnowłosego i pozwalając, by łzy, spowodowane przez nadmiar emocji, skapywały po jego ubraniu i włosach. Gee ujął moją twarz w dłonie i delikatnie wytarł z niej pozostałości wody, po czym przez dłuższą chwilę po prostu patrzył na mnie nieodgadnionym spojrzeniem.

Nagle, Gerard oderwał się ode mnie i zdecydowanym krokiem udał się w stronę drzwi od gabinetu, przekręcając znajdujący się w dziurce klucz. Patrzyłem na niego zdezorientowany, jednak nie zdążyłem sformułować logicznego wyjaśnienia jego akcji, zanim nasze usta nie połączyły się w pełnym namiętności pocałunku. Gerard poderwał mnie delikatnie z krzesła, na którym siedziałem, nie przestając delikatnie ciągnąć mnie za włosy i zgniatać moich warg swoimi. Moja głowa zaczęła wirować i poczułem, jak w pędzącej przez mój organizm krwi zaczyna buzować coś, czego rzadko kiedy doświadczałem. Wraz z przyspieszającym się oddechem i niebezpiecznie szybkim biciem serca budziło się we mnie czyste pożądanie, pchające mnie coraz głębiej w objęcia mężczyzny i szepczące mi do ucha, abym zacisnął dłonie na jego ramionach i jeszcze mocniej zagryzł się na jego ustach. W tamtej chwili nie miałem pojęcia, czym jest zdrowy rozsądek, nie kiedy Gerard niespiesznie błądził swoimi rękoma po moich plecach, zjeżdżając raz po raz na ma moje pośladki. Nie wiedząc co robię mruknąłem w jego usta i popchnąłem go na ścianę, powodując przy tym niemały hałas, jednak doznania zmysłowe kompletnie przejęły kontrolę nad moim umysłem. Prawdę mówiąc, nie wiedziałem nawet, czy takowy posiadam, i wydawało mi się to szalenie nieistotne. Liczyliśmy się tylko my, nasze ciała przyciśnięte do siebie, nasze klatki piersiowe unoszące się z zawrotną szybkością. Wciąż nie przestawałem całować Gerarda, a w przypływie odwagi ośmieliłem się przenieść swoje usta na szyję czarnowłosego, na co ten od razu zareagował stłumionym jękiem i ścisnął moje pośladki jeszcze mocniej.

-F…Frank. Stój. Stój. – wysapał lekarz, jednak jego słowa wydawały się jakoś dziwnie zagłuszone, jak gdyby dochodziły zza ściany. –Stój. – powiedział jeszcze raz i delikatnie odsunął mnie od siebie. Nadal sapaliśmy niczym po przebiegnięciu maratonu. Próbowałem doszukać się w jego twarzy przyczyny tego nagłego obrotu sytuacji, jednak takowej nie znalazłem. Gerard jednak postanowił mnie oświecić.

-Frank, czy ty…czy chcesz…kurwa, Frank, to cholernie krępujące, ale czy chcesz mnie? J…po prostu nie chcę robić niczego wbrew tobie. –Na policzkach mężczyzny pojawił się delikatny rumieniec, a jego wzrok błądził gdzieś w okolicach podłogi. Parsknąłem cicho i podniosłem jego podbródek tak, aby był zmuszony na mnie spojrzeć.

-Gerardzie Way, kocham cię i…i pragnę cię. –Teraz mnie zabrakło odwagi, co było śmieszne, zważywszy na fakt, iż przed paroma minutami praktycznie rzuciłem się na swojego lekarza. Gerard najwidoczniej uznał to za wystarczającą odpowiedź, bo znów zarzucił mi ręce na ramiona i zaczął całować. Tym razem jednak nasz pocałunek był inny, mniej chaotyczny i bardziej czuły. Gee oderwał się od ściany i przekręcił nasze ciała tak, iż teraz to moje plecy opierały się o zimną powierzchnię. Ruchy czarnowłosego znów zrobiły się niespokojne, gdy pociągnąłem go za włosy; jego dłonie przesunęły się z moich ramion na biodra, a potem jeszcze niżej, zahaczając o moje krocze. W pewnym momencie jęknąłem i nasze zęby zderzyły się w pocałunku, wywołując u obu chichot. Uwielbiałem to, że nawet w tak znaczącym momencie mogłem być nadal swobodny z Gerardem. Ufałem mu i czułem, że właśnie z nim chcę spędzić swój pierwszy raz; a w myśli tej nie było nic perwersyjnego czy nieodpowiedniego. Chciałem po prostu pokazać mu, jak bardzo go kocham, i sprawić nam obu przyjemność. Być może była to sprawka adrenaliny, a być może mój twardniejący członek zaczął przejmować kontrolę nad moimi akcjami, bo zwyczajnie nie było mi dość i szepnąłem tuż w usta Gerarda:

-Gee…weź mnie, teraz, zar … - urwałem, kiedy usłyszałem cichy warkot Gerarda, który brzmiał jak żywcem wyjęty z filmu porno. Nie sądziłem, że takie rzeczy zdarzają się naprawdę, ale nie miałem czasu się nad tym zastanawiać, kiedy Gerard zaczął podwijać do góry moją koszulkę, błądząc palcami po skórze mojego podbrzusza. Wtem jednak jego ręce zniknęły, pozostawiając po sobie jakąś nieopisaną pustkę. Zorientowałem się, że miałem zamknięte oczy, ponieważ gdy je otworzyłem ujrzałem Gerarda grzebiącego z frustracją w swojej teczce obok stołu.

-No gdzie to jest!? – fukał z wściekłością pod nosem, a widok ten, nie wiadomo dlaczego, rozbawił mnie. Podszedłem do czarnowłosego, upewniając się, czy jestem w stanie stawiać kroki, gdyż moje kończyny wydawały się być z waty.

-Czego szukasz? – zapytałem z rozbawieniem, choć znałem odpowiedź.

-Uh…czegoś potrzebnego. – Gerard speszył się, ale zaraz potem wyciągnął z torby prezerwatywy i buteleczkę nawilżacza. Zrozumiałem wtedy, że to naprawdę się dzieje. Ja i Gerard będziemy uprawiać seks. Ta myśl, choć powinna mnie wystraszyć, wywołała we mnie zupełnie odwrotne uczucia. Spojrzałem na Gerarda pełnym pożądania wzroku, by zaraz potem zjechać oczami na jego krocze, które zdradzało takie samo podniecenie, jakie ja sam odczuwałem. Uśmiechnąłem się pod nosem i zatracając się w chwili przylgnąłem z powrotem do Gerarda, ssąc i pieszcząc językiem jego gardło. Postanowiłem sam zainicjować dalszą część i zrzuciłem z siebie koszulkę, bo było nie lada wyczynem, ponieważ moje ręce przestawały współpracować z moim mózgiem. Gee sapnął i jednym, płynnym ruchem chwycił mnie za biodra i posadził na swoim biurku, rozrzucając przy tym wszystkie przybory na podłogę, najwidoczniej zupełnie się tym nie przejmując. Czarnowłosy odchylił się delikatnie ode mnie i ściągnął z siebie biały fartuch, by zaraz potem przejść do guzików w koszuli. Nie chciałem jednak, by przyjemność rozbierania go była mi odebrana, dlatego szepnąłem:

-Pozwól mi.

Gee splótł swoje ręce w moich włosach, podczas gdy ja niespiesznie odkrywałem kawałek po kawałku jego tors, jednocześnie zostawiając na nim mokre pocałunki. Skóra Gerarda w tym miejscu była jeszcze delikatniejsza i bledsza, niż na dłoniach, a ja zapragnąłem obcałować jego obojczyki, sutki i żebra. Spojrzałem na niego od dołu, na jego rozchylone usta i przymknięte powieki.

-Jesteś piękny, Gee.

Gerard tylko zachichotał, a ja już po chwili ściągałem z niego dzielący nas materiał i zabrałem się za spodnie Gerarda, jednak moje ręce były tak spocone, że nie byłem w stanie odpiąć klamry paska. Zakląłem cicho, a czarnowłosy znów tylko się zaśmiał i odciągnął moje dłonie od siebie, następnie rozbierając się do bokserek i kopiąc spodnie mniej więcej na drugi kąt pomieszczenia. Obserwowałem to wszystko rozbieganymi oczami, pragnąć wchłonąć jak najwięcej szczegółów, choć z nadmiaru emocji nie udawało mi się to zbyt dobrze. Jedyne, co w tamtej chwili widziałem, to blada, gładka skóra Gerarda, jego tors, biodra, uda, a także pokaźne wybrzuszenie tworzące się w jego bieliźnie. Mimowolnie jęknąłem na ten widok, a Gerard znów zaczął brutalnie miażdżyć moje wargi swoimi, jednocześnie zdejmując ze mnie spodnie. Wydawał się spokojny i opanowany, choć jego szybki oddech zdradzał, że wcale tak nie było. Dopiero, kiedy Gee wsunął palce w moje bokserki dotarła do mnie resztka świadomości i zawahałem się, przytrzymując jego ręce w miejscu.

-Frankie, jeśli tego nie chcesz, po prostu powiedz. Obiecuję, że nie będę miał tego za złe.

Rozważyłem jego słowa. Z jednej strony bałem się, cholernie się bałem. Byłem prawiczkiem, dzieciakiem i nie akceptowałem swojego ciała. Obawiałem się, że Gerard będzie zawiedziony mną i moim brakiem jakiegokolwiek doświadczenia. Czułem jednocześnie ogromny wstyd i zażenowanie, jak również niegasnące pragnienie i ekscytację. To wszystko było tak nowe i tak przejmujące, że po prostu nie chciałem zrezygnować z tej chwili. Postanowiłem stłumić w sobie lęk i pozwolić zmysłom kontrolować moje akcje. Puściłem ręce czarnowłosego, aby móc położyć je na jego lędźwi i zduszonym głosem wydukałem:

-Boję się, ale ufam ci. Tylko powoli, dobrze?

-Kochanie, nie zrobiłbym ci krzywdy, przecież wiesz. Muszę cię poprosić tylko, żebyś się zrelaksował. To…może być trochę nieprzyjemne.

Gerard uniósł mnie delikatnie, a ja poczułem dreszcz, kiedy moje ciało zostało zupełnie pozbawione ubrań. Świadomość bycia nagim przytłaczała mnie, ale tylko do momentu, w którym Gerard również pozbył się bokserek. Miałem wrażenie, że rumieniec z mojej twarzy rozlał się na całe ciało, kiedy ujrzałem jego pokaźny członek.

-Wow…-mruknąłem, po czym ugryzłem się w język. Brawo, Frank, właśnie okazałeś się jeszcze większym prawiczkiem, niż myślałeś. Gee uśmiechnął się szelmowsko, unosząc jedną brew, ale zaraz potem odwrócił ode mnie wzrok i sięgnął po buteleczkę, leżącą niedaleko. Sekundy zdawały mi się wydłużać w nieskończoność, kiedy lekarz nalewał obfitą ilość płynu na swoje palce i powoli nachylał się nad moim ciałem.

-Okej? – upewnił się, a ja z tylko kiwnąłem głową na znak, że może zaczynać.

Gerard przechylił mnie tak, abym leżał plecami na biurku, po czym przylgnął do mnie i wsunął we mnie jeden palec, poruszając nim lekko. Syknąłem z bólu i dyskomfortu, ale nic nie powiedziałem. Gerard zdawał się jednak wiedzieć, co czuję, bo zassał się na mojej szyi by złagodzić nieprzyjemne doznanie. Po minucie poczułem, jak moje ciało się rozluźnia i delikatnie wypchnąłem swoje biodra na znak, że Gerard może dodać kolejny palec. Wszystko zlało mi się przed oczami w nieokreśloną masę, kiedy Gee zaczął delikatnie rozciągać mnie dłonią. Wciąż marszczyłem brwi i sapałem, lecz kiedy czarnowłosy zgiął we mnie palce, mój oddech się urwał na chwilę i poczułem, jak Gee śmieje się cicho w moje ramię. Moje dłonie spoczywały lekko na plecach czarnowłosego, podczas gdy ten jedną ręką przygotowywał mnie, a drugą delikatnie wodził po moim brzuchu i klatce piersiowej, raz po raz celowo zatrzymując się dłużej na sutkach, co wywoływało we mnie mieszankę przyjemności, bólu i frustracji. Zniecierpliwiony położyłem swoje dłonie na jego rozgrzanej twarzy i wymruczałem:

-Gee…już jest dobrze, błagam, pieprz mnie.

Czarnowłosemu najwidoczniej nie trzeba było mówić tego dwa razy, bo wysunął ze mnie rękę, by zaraz potem założyć kondom na swój członek, dodając jeszcze więcej nawilżacza. W tamtej chwili wydawało mi się to trwać lata, choć tak naprawdę mogło minąć zaledwie parę minut. W końcu jednak Gee rozchylił moje nogi i ze skoncentrowanym wyrazem twarzy zaczął zagłębiać się we mnie. Zamknąłem mocno powieki i syknąłem, czując dziwne uczucie rozpychania wewnątrz. Gee był jednak bardzo powolny, a w połowie swojej długości zatrzymał się by spytać:

-Frankie, boli?

Prawda była taka, że bolało mimo wcześniejszego przygotowania. Nie chciałem jednak psuć tego momentu, więc spojrzałem w oczy czarnowłosemu i ufając, że zabrzmię wiarygodnie, szepnąłem:

-Nie. Nie przestawaj.

Gerard pochylił się nade mną jeszcze bardziej i poczułem, jak jego ciało trzęsie się delikatnie. Najwidoczniej wkładał wszelkie siły w to, by zachować odpowiednie tempo i nie zranić mnie. Uśmiechnąłem się na myśl o tym, jak wspaniałym mężczyzną był Gee. Poczułem, że od samego patrzenia na niego w takim stanie mógłbym dojść, jednak opanowałem to uczucie. Lekarz złapał mnie za biodra, a potem westchnął i wszedł we mnie do końca, wydając przy tym jęk ulgi i podniecenia.

-Kurwa, Frankie…taki ciasny, kurwa…

Tym razem to ja zachichotałem, ale zaraz potem mój śmiech przemienił się w urywany jęk, bo Gerard zaczął powoli wysuwać się ze mnie, cały czas mrucząc pod nosem komplementy na temat mojego tyłka. Nawet w takim momencie nie mógł się powstrzymać od swojego zwyczajowego gadulstwa, co nawet mi odpowiadało, zważywszy na to, że ja sam miałem po prostu kompletną pustkę w głowie. Jedyne, co do mnie docierało, to ciche jęki i mruczenie Gerarda, uczucie jego ciała tak blisko mojego i jego rąk, które zdawały się lodowate na mojej rozgrzanej skórze. Gdy Gerard wreszcie przestał powstrzymywać się od szybkich ruchów i wszedł w normalne tempo, po moim ciele rozlała się fala przyjemności silniejszej, niż jakakolwiek inna w moim życiu. Nie mogłem powstrzymać się od nieartykułowanych jęków, kiedy Gerard rytmicznie wchodził we mnie i wycofywał się, całując jednocześnie moje usta z pasją. W pewnym momencie Gee znalazł we mnie jakiś punkt, a ja wbiłem się paznokciami w jego zroszone potem plecy.

-Och! Gee…tak, tam, jeszcze raz. – Wyjęczałem, choć zdawało mi się, że straciłem umiejętność posługiwania się słowami. Gee sapnął w moje ucho i jeszcze raz trafił w tamten punkt, powodując u mnie nieokreślone uczucie, które mógłbym przyrównać tylko do bycia na kompletnym haju. Wszystko poza Gerardem przestało się liczyć – niewygodne biurko, świadomość bycia w miejscu publicznym, mój własny wstyd. To wszystko zniknęło, zastąpione przez niewysłowioną przyjemność i głos Gerarda, powtarzający w kółko „Frankie, Frank, tak ciasny, tak piękny, o Boże” i całą gamę przekleństw. Gee pochylił się nade mną jeszcze głębiej, ssąc i gryząc moją szyję, ramiona i obojczyki, a ja nie byłem w stanie zrobić nic oprócz ciągnięcia go za włosy i drapania po plecach. Było mi tak kurewsko dobrze. Gee przesunął swoją dłoń z moich bioder na mój niemożliwie twardy członek, a z moich ust wydostała się mieszanka przekleństw i bliżej nieokreślonych dźwięków. Kiedy czarnowłosy zaczął poruszać swoją ręką w górę i w dół mojej męskości musiałem zagryźć wargę, by nie krzyknąć.

-Gee, jesteś mój, mój… - wydukałem.

-Ugh… - Gee nie przestawał poruszać się we mnie, coraz szybciej i szybciej. – Cały twój Frankie. Mój piękny Fra- urwał, gdy tym razem moje wargi zacisnęły się na jego. Nasz pocałunek był mokry, niezdarny i cholernie, cholernie gorący. Teraz słyszałem już tylko szum pulsującej w mojej głowie krwi i czułem bicie serca, rozsadzającego mi żebra.

-Gerard, Gerard, ja zaraz… - nie zdążyłem dokończyć zdania, bo w jednej chwili zrobiło mi się czarno przed oczami i wstrząsnął mną orgazm, tak silny i niesamowity, że praktycznie nie rejestrowałem nic poza nim. Przez chwilę pomyślałem, że może moje serce nie wytrzymało i umarłem, trafiając do nieba. Gerard najwidoczniej musiał położyć mi rękę na ustach, bym nie zwrócił na siebie uwagi personelu szpitala. Jak przez mgłę obserwowałem, jak Gee marszczy brwi i sapie przez otwarte usta, czerwone i spuchnięte od całowania. Wyglądał pięknie. Nie myśląc wiele zacisnąłem mięśnie na jego członku i pozwoliłem mu pieprzyć się do granic własnych możliwości, dopóki Gee nie zesztywniał nagle i w paru brutalnych pchnięciach doszedł we mnie, wydając przy tym najpiękniejszy głos, jaki do tej pory słyszałem.

Mięsnie Gee zwiotczały ze zmęczenia i osunął się na mnie, przygniatając mnie. Oboje wciąż sapaliśmy, pijani od miłości i sensacji.

-Gee…uhm, trochę mnie zgniatasz, wiesz? – zdołałem wykrztusić. Gerard podniósł się lekko i wysunął ze mnie, choć jego ramiona drżały pod jego własnym ciężarem.

-Przepraszam. – wydyszał tylko, ale zaraz potem zaśmiał się cichutko. –Frank, to było…wow.

-Dosłownie, wow. – wymruczałem.

Oboje zaśmialiśmy się bez powodu. Nie musiało być tak naprawdę żadnego powodu. Byliśmy po prostu szczęśliwi. W pewnym momencie Gee wstał i wrzucił zużyty kondom do kosza w rogu, następnie szukając swoich ubrań. Ja też postanowiłem wytrzeć się i przyodziać. Gdy oboje byliśmy już w pełni ubrani, Gee wziął mnie za rękę i, ku mojemu zaskoczeniu, zaczął zraszać moje blizny lekkimi pocałunkami.

-Gee, co ty…?

-Frankie…kocham cię, tak bardzo cię kocham. Nawet nie wiesz, jak ciężko mi było patrzeć, jak twoje życie cię niszczy. Jesteś stanowczo za młody, by tak cierpieć. Nie mogłem się z tym pogodzić. Chciałbym…chciałbym cię ochronić, otoczyć tarczą. Chciałbym, żebyś już nigdy nie był sam. Nie pozwolę na to, byś znowu się skrzywdził, rozumiesz?

Gerard płakał. Jego gorące łzy skapywały po moich rękach. Zaniemówiłem.

-Gee, spójrz na mnie. – Uniosłem jego twarz tak, by móc widzieć jego zaróżowione, wypełnione smutkiem oczy. – Nie płacz, kochanie. Przecież już jestem bezpieczny. Mam ciebie, Gee. Mam wszystko.

***

(miesiąc później)

Obudził mnie zapach kawy i kwiatów. Otworzyłem oczy, zastając Gerarda siedzącego na brzegu łóżka z kubkiem świeżo zaparzonej, czarnej cieczy. Obok niego, na stoliku nocnym, spoczywał wazon pięknych róż, takich samych, jakimi uraczył mnie pierwszego dnia w szpitalu. Uśmiechnąłem się, biorąc od Gee kubek i odstawiając go na blat, by móc pocałować mojego chłopaka. Objąłem go ramionami, próbując pociągnąć go z powrotem na łóżko, lecz ten tylko zaśmiał się.

-Frankie, przecież wiesz, że muszę iść.

-Wiem. –Co nie znaczy, że nie mogę spróbować cię zatrzymać, dodałem w myślach. Zrobiłem minę zbitego psa, licząc na to, że dzięki temu Gee zostanie ze mną choć pięć minut zanim wyjdzie do pracy. Ten jednak pocałował mnie w czubek głowy i wygramolił się z mojego uścisku.

-Śniadanie masz na dole, skarbie. Do zobaczenia wieczorem. –Czarnowłosy posłał mi całusa gestem dłoni, a potem chwycił swoją teczkę i udał się w kierunku drzwi. Przed samym wyjściem z sypialni odwrócił się jednak i dodał:

-Kocham cię.

Gee obiecał mi to mówić każdego dnia, dopóki w to nie uwierzę.

Parę chwil potem usłyszałem dźwięk odpalanego silnika samochodu za oknem i wkrótce zostałem sam. Nie była to jednak prawdziwa samotność, a po prostu tęsknota za ukochaną osobą. Pocieszała mnie świadomość, że za parę godzin Gee wróci, pocałuje mnie i wszystko znów wróci do normy.

Ostatni miesiąc przyniósł ze sobą wiele zmian, a teraz, leżąc wygodnie w łóżku ukochanego i pijąc kawę, miałem szansę je przeanalizować. Najważniejszą odmianą, która wciąż nie przestawała mnie cieszyć i w którą nadal nie mogłem uwierzyć był fakt, iż zamieszkałem z Gerardem w jego domu z ogrodem na przedmieściach. Postanowiłem rzucić studia i spróbować swoich sił w czymś, co zawsze kochałem – muzyce. Poznałem kilkoro nowych osób i wspólnie stworzyliśmy kapelę. Nie jest to jeszcze nic wielkiego, ale sam fakt, że mogę wreszcie grać na gitarze z ludźmi, których lubię, dawał mi niesamowitą siłę i motywację. Gerard przedstawił mnie swojemu bratu, który okazał się niezwykle sympatycznym, choć momentami sarkastycznym człowiekiem. Pasowało mi jednak jego poczucie humoru i nie raz potrafiliśmy porozumiewać się tylko za pomocą ruchów brwiami. Wtedy też Gee po raz pierwszy użył wobec mnie określenia „chłopak”. Na samo wspomnienie naszego związku moje serce przyspieszało, a w brzuchu pojawiały się przysłowiowe motylki, o których istnieniu nie miałem nawet wcześniej pojęcia. Katy nadal od czasu do czasu wpadała do nas z wizytą.

Nie wszystko w moim życiu było tak różowe i pełne szczęścia, jak mogłoby się wydawać. Wciąż dręczyły mnie sprawy z przeszłości, ale z pomocą Gerarda udawało mi się nie zadręczać się nimi. Codziennie musiałem wkładać dużo pracy w to, żeby nie poddać się i nie dać wspomnieniom zdusić mojego szczęścia. Kiedyś usłyszałem, że depresji nigdy nie da się wyleczyć i teraz wiem, że to prawda. Można jednak nauczyć się z nią żyć i wykorzystywać ją tak, by stała się źródłem doświadczenia, a nie bólu. Wystarczy pamiętać, że wszystko się kiedyś kończy, a przeszłość należy do przeszłości.

Od miesiąca nie śnił mi się koszmar.

***

FIN
(fajwerwerki, fanfary i oklaski :D)

piątek, 1 sierpnia 2014

"And would you stay right here when I tell you, that someone out there loves you?" cz.5

Obudził mnie głośny, pulsujący dźwięk, tak jakby ktoś włączył pralkę na tryb powolnego wirowania. Przetarłem oczy myśląc, że ujrzę obok siebie jakąś bliżej nieokreśloną maszynę, ale zamiast tego mój wzrok powitały promienie słońca, bezgłośnie wlewające się do szpitalnej sali. Po dłuższym zastanowieniu się stwierdziłem, że tym głuchym dźwiękiem, który słyszę, jest moje własne, kołatające serce. Podniosłem się lekko na łóżku i w jednej chwili zrobiło mi się potwornie niedobrze. Niechętnie podniosłem się i powlokłem do łazienki, prosząc w duchu, abym nie wymiotował. Kręciło mi się w głowie, a żołądek dosłownie skręcał mi się wkoło kręgosłupa. Zastanawiałem się, co mogło spowodować ten stan, podczas gdy przemywałem twarz zimną wodą. Być może antydepresanty zaczęły powodować efekty uboczne. Westchnąłem cicho i opuściłem łazienkę, udając się w stronę swojej sali. Wtem, zza rogu wyłoniła się postać pielęgniarki, niosącej moje śniadanie i porcję leków. Powiedziałem jej, że niezbyt dobrze się czułem, co było skrajnym eufemizmem, gdyż tak naprawdę miałem wrażenie, że ktoś przywalił mi w głowę patelnią. Kobieta w białym fartuchu powiedziała mi, bym usiadł i coś zjadł, jednak ja nie mogłem przełknąć nawet łyżki szarej, szpitalnej owsianki. Po chwili zjawiła się u mnie lekarka, by dokonać porannego przeglądu, a gdy opowiedziałem jej o swoich nieprzyjemnych doznaniach stwierdziła, że to na pewno lekarstwa oraz że skonsultuje tę sprawę z ordynatorem. Poinformowano mnie także, że dziś wyjątkowo moja wizyta u Gerarda odbędzie się wcześniej. Te wieści jednocześnie ucieszyły mnie, jak i zaniepokoiły. Od wczorajszego wieczoru nie myślałem o niczym innym oprócz dzisiejszej rozmowy z czarnowłosym. Przez pół nocy zastanawiałem się, co będzie teraz z naszą relacją, jak to wszystko będzie wyglądać. Teraz dodatkowo martwiłem się, czy nie stało się coś złego. Co było tak ważnego, by nie mogło poczekać do popołudnia? Nagle cała pierwotna ekscytacja ze spotkania z lekarzem przerodziła się w nieprzerwany strumień złych myśli i czarnych scenariuszy. Mój umysł podpowiadał mi, że Gerard zrezygnuje z leczenia mnie, lub nawet – jakkolwiek absurdalnie to brzmi – z pracy w tym szpitalu. W ułamku sekundy zapętliłem się w tych przewidywaniach, nie będąc zdolnym do zatrzymania pędzącego pociągu myśli. Gdzieś z głębi mnie odezwała się jednak intuicja, szepcząc, że to zupełnie niemożliwe. Postanowiłem posłuchać jej, po pierwsze dlatego, że nigdy mnie jeszcze nie zawiodła, a po drugie dlatego, że była ona moim jedynym pocieszycielem. Nie wybiegać myślami. Nie oczekiwać najgorszego. Zaczynałem powoli się tego uczyć, choć przychodziło mi to z trudem, biorąc pod uwagę fakt, że byłem cholernym pesymistą. Potrafiłem jednak trzeźwo myśleć w niektórych sytuacjach, dlatego wykluczyłem możliwość zrezygnowania przez Gerarda z pracy. Nadal nie byłem pewien, co do jego postanowień odnośnie mnie, lecz postanowiłem zdać się na bieg wydarzeń. Pozwolić rzeczom płynąć.

Nawet nie zauważyłem, kiedy zostałem w sali sam, przytłoczony przez nudę i własne myśli. Postanowiłem poprosić ordynatora o pożyczenie jego komórki, a kiedy ten się zgodził, poszedłem do małej świetlicy i wystukałem numer Katy. Chciałem podziękować jej za wczorajszą wizytę i słowa otuchy. Dziewczyna odebrała po paru sygnałach, rzucając śpiące „no?” do słuchawki.

-Cześć Katy, obudziłem cię?

-Frank! – dziewczyna wydawała się zaskoczona, a jej głos wydawał się nieco mniej zachrypnięty. – Przepraszam, nie widziałam, kto dzwoni…yyy…bo spałam.

Zaśmiałem się cicho, żeby ukryć to, że w rzeczywistości było mi trochę głupio.

-To ja przepraszam, nie chciałem cię obudzić. Która godzina tak w zasadzie?

-Jest…parę minut po dziewiątej, w sobotę. –Jęknęła Katy głosem cierpiętnicy, prawdopodobnie sprawdzając zegarek. – Ale w porządku, i tak miałam wstać. Co tam u ciebie?

-Chyba wszystko dobrze. To znaczy, trochę ściska mnie żołądek i mam przyspieszony puls, ale to pewnie od leków.

-Biedactwo. Mam nadzieję, że ci chociaż pomagają.

-Raczej tak. – wzruszyłem ramionami. –Ciężko to powiedzieć. Na pewno dużo w tym zasługi doktora Way’a. –powiedziałem, zanim zdążyłem ugryźć się w język.

-Czyli jednak to ci pomaga…No wiesz, wyrzucenie z siebie wszystkiego.

Między nami zapanowała cisza.

-Tak, pomaga. Bardzo. Bardziej, niż się spodziewałem. Bardziej, niż chciałbym przyznać.
-To dobrze, Frankie. To bardzo dobrze, oby tak dalej. Musisz być silny, wiesz? Nie dla mnie czy dla kogokolwiek innego, ale dla siebie. Zrób to dla siebie.

-Tak, tak, okej…–Moje myśli znowu odłączyły się od wydarzeń, tak jakby ktoś nagle wyciągnął jakąś ważną wtyczkę, która uniemożliwiała im wędrowanie w dowolnym kierunku. Ostatnio często miewałem uczucie odrealnienia, wręcz depersonifikacji. W pewnym momencie przestawałem czuć przynależność do danego miejsca i czasu, a zamiast tego rozpuszczałem się, zatracałem na chwilę, by zaraz potem wrócić, nie mogąc sobie przypomnieć, co robiłem. Irytowało mnie to, bo miałem wrażenie, iż za każdym razem, gdy się rozszczepiam, wracam uboższy o jakąś cząstkę siebie. Poza tym nie wiedziałem, co myślą sobie osoby, z którymi rozmawiam.

-Frank? Słuchasz mnie?

-Tak…przepraszam, po prostu jest mi niedobrze. Denerwuję się spotkaniem z Gerardem. Boję się, że nie będzie chciał mnie leczyć.

Katy westchnęła do słuchawki.

-Nic się nie bój, mam dobre przeczucia. A wiesz przecież, że ja się nigdy nie mylę. Spytaj go wprost, dlaczego tak się wczoraj zachował i tyle. To jedyny sposób, by jakoś to ogarnąć. A jeśli naprawdę z ciebie zrezygnuje…cóż, będzie też musiał zrezygnować z jedzenia albo zainwestować w sztuczną szczękę po tym, jak moja pięść zderzy się z jego zębami.

-Haha, no jasne. Dzięki, Katy. Naprawdę ci dziękuję. I za wczoraj, i za wszystko.

Uśmiechnąłem się, choć i tak moja przyjaciółka nie mogła tego zobaczyć.

-Nie ma sprawy, licz na mnie. I, Frank, proszę, mów mi wszystko. Nie obwiniaj się, że zwalasz mi problemy na głowę, bo tak nie jest. Jesteś moim przyjacielem, a nie problemem. Wtedy ja będę mogła ci pomóc. Umowa stoi?

-Stoi. Do zobaczenia, Katy.

-Trzymaj się.

Przez chwilę wpatrywałem się  w ekran komórki, a kiedy zgasł, zaniosłem ją do gabinetu doktora Toro. Korzystając z tego, iż odpięto mnie na dobre od kroplówki, powędrowałem korytarzem aż do szklanych drzwi, które zamykały tę część szpitala. Ze zdziwieniem spostrzegłem, że plastikowe krzesełka po drugiej stronie są zajęte przed kilkoro młodo wyglądających ludzi. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, na co też może czekać tak liczna grupa osób, gdy nagle jedna z dziewczyn złapała mój wzrok i uśmiechnęła się przyjaźnie. Odwzajemniłem gest, choć czułem, jak rumienię się z zażenowania. Gdy drzwi do jednej z sal w korytarzu uchyliły się, wszyscy czekający zniknęli za nimi, pozostawiając mnie myślącego. Czy to była terapia grupowa? Wszystko na to wskazywało, lecz w takim razie dlaczego mnie również tam nie było? Postanowiłem, iż zapytam o to Gerarda. Przynajmniej będzie to lekki temat do zaczęcia rozmowy.

***

-Frank, usiądź… - zaczął niepewnie, unikając mojego wzroku. Gerard stał zwrócony w stronę okna, krzyżując ręce na piersi. Gdy zwrócił się w moją stronę, pod jego przydługą grzywką dostrzegłem podkrążone, zmęczone oczy, które przecież jeszcze wczoraj wydawały się tak błyszczące. Nie mogłem znieść jego widoku, nie mogłem znieść tego, jak się przeze mnie czuł. Serce pękało mi na samą myśl o tym, że Gerard mnie nie chce, a dodatkowo ból, który najprawdopodobniej sprawia mu moja obecność, po prostu rozdzierał mnie od środka. Nagle zapragnąłem uciec, zerwać się z krzesła i najzwyczajniej w świecie opuścić to miejsce. Puścić się biegiem przed siebie, jak najdalej od tych ścian, jak najdalej od niego. Biec, płakać i zdechnąć gdzieś na polu, jak bezpański, skopany pies. Tak właśnie postępowałem, gdy miałem problem – uciekałem od niego. Wiedziałem jednak, że to na nic. Od siebie nigdy nie zdołam uciec. Zamiast tego wziąłem głęboki oddech i zacisnąłem pięści tak mocno, że pobielały mi knykcie.

-Frank…przepraszam. Tak strasznie cię przepraszam. To wszystko nie tak miało wyjść. – Głos Gerarda był drżący i ledwo słyszalny, niczym szelest liści za oknem. Niemal po każdym słowie brał kolejny oddech, jakby próbował się uspokoić i w międzyczasie upewnić, że to, co mówi, ma sens. Nie śmiałem mu przerywać, nie miałem nawet po co. Cudem wymusiłem na sobie zupełną obojętność na słowa doktora; zwyczajnie chciałem, by to wszystko się wreszcie skończyło. Gerard spojrzał na mnie nieśmiało, a widząc mój udawany brak zainteresowania, zaczął ponownie.

-Proszę, pozwól mi wyjaśnić ci wszystko.

Prychnąłem, mimo że wewnątrz mnie wszystkie organy wręcz skręcały się ze zdenerwowania.

-Chyba nie ma czego wyjaśniać. Poddałeś się chwili i wykorzystałeś mnie, a potem zwyczajnie zostawiłeś. Nie martw się, przywykłem do tego. – Mój głos był zimny niczym lód, ale tego właśnie pragnąłem. Pragnąłem zadać Gerardowi ból i patrzeć, jak cierpi. Pragnąłem, by choć w minimalnym stopniu poczuł to, co ja sam czułem. Odrzucenie. Pozwoliłem, by zalała mnie furia, by zawładnęła moim umysłem i czynami.

Gerard wciągnął głośno powietrze, ale mimo to wciąż się nie poddawał.

-Frank, proszę, nie traktuj mnie w ten sposób.

-W jaki niby sposób!? To ty nie powinieneś traktować mnie w ten sposób! Co ty sobie w ogóle myślisz, Gerard? Całujesz mnie, odtrącasz, a potem każesz mi tu przyłazić, niby po co? Nie potrzebuję twoich przeprosin. Za parę dni wyjdę z tego przeklętego miejsca i nigdy w życiu się już nie spotkamy, zapomnisz o mnie, a ja o tobie, i będę miał wreszcie święty spokój. –Przy ostatnich paru wyrazach moja złość pękła, załamała się razem z moim głosem. Nie potrafiłem udawać. Nie potrafiłem kłamać, nie jego, nie wtedy, gdy zieleń w jego oczach gasła z każdym moim słowem. Spojrzałem na niego, a on w tym samym momencie podniósł wzrok. Po raz pierwszy, odkąd go poznałem, widziałem w jego twarzy to cierpiące, pozbawione nadziei spojrzenie, które znałem aż za dobrze. Spojrzenie, które przez tyle lat codziennie widywałem w lustrze.

Westchnąłem i podszedłem do Gerarda, zawieszając wzrok na jakimś punkcie za oknem.

-Przepraszam, Frank. To było niedopuszczalne z mojej strony. To, co się stało, nie powinno mieć miejsca i nie powtórzy się więcej. Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciał się więcej ze mną widywać.

Na widok jego zmieszanego wyrazu twarzy poddałem się. W głębi siebie i tak wiedziałem, że go nie oszukam. Jak by nie patrzeć, jest w końcu psychologiem i zna mnie. Pewnie jednak nie domyśla się, że go kocham.

Kocham go.

Dopiero w chwili, gdy wreszcie przyznałem to przed sobą, poczułem całą energię tych słów. Myślałem, że już nigdy tego nie doświadczę, że moje serce zostało roztrzaskane już zbyt wiele razy, by ponownie doznać tak silnego uczucia. A teraz czuję je znowu, silne i prawdziwe. Na dłuższą chwilę zakręciło mi się w głowie, a puls przyspieszył niebezpiecznie.

-Tak, to…było bardzo nie na miejscu. – Powiedziałem cicho, przysuwając się delikatnie do Gerarda i lekko się uśmiechając. W mojej głowie panował chaos od nadmiaru tak silnych i skrajnie różnych emocji. Nie sądziłem, że jestem w ogóle w stanie odczuwać tak głęboko.  Spodziewałem się, że doktor się odsunie, jednak nic takiego się nie stało, a wręcz przeciwnie – również się do mnie przybliżył, zanim wypowiedział kolejne słowa.

-Owszem, bardzo złe i niemoralne.

-Nieodpowiedzialne.

-Zdecydowanie naganne z mojej strony.

-Okropnie niedojrzałe.

-Karygodne.

Z każdym słowem odległość między nami zmniejszała się, a ja patrzyłem, jak emocje na twarzy Gerarda przechodzą płynnie niczym gradient, od zaskoczenia, przez niepewność, aż do skrępowania. Jego usta wygięły się w lekko zawadiackim uśmiechu, gdy nasze nosy się zetknęły, a ja już wiedziałem, co powinienem zrobić.

-Powiem więcej, doktorze. To było bardzo, ale to bardzo niegrzeczne.

-Ach tak? Niby dlaczego?

-Bo nie pozwolił mi pan skończyć.

I wpiłem się w jego usta, jakby od tego zależało w tej chwili moje życie. Gerard od razu mi się poddał, kładąc mi dłonie w pasie i przyciągając jeszcze bliżej, niemalże próbując wchłonąć mnie całego. W naszym pocałunku nie było nic z wczesnej nieśmiałości czy delikatnej złości, zamiast tego owładnęła nami żądza, to najbardziej pierwotne pragnienie bycia z drugim człowiekiem. Emocje, które obaj tak długo w sobie tłumiliśmy, wreszcie spuszczone ze smyczy, szalały w powietrzu niczym dzikie zwierzęta. Gerard jęknął przeciągle, gdy zaplątałem swoje ręce w jego potarganych włosach. Była w tym wszystkim jakieś nieokiełznana, kosmiczna siła; siła, która zdawała się mnie obejmować, przebiegać po skórze i przenikać do mojego wnętrza. Czułem, że mógłbym rozdzielić ocean, pochwycić gwiazdy, zamknąć wrota piekieł. Byłem zdolny do wszystkiego dla tego mężczyzny.

Ruchy naszych ust spowolniły, a potem zupełnie ustały, i oderwaliśmy się od siebie, a ja poczułem w sobie przypływ gorąca, niczym wybuch wulkanu albo eksplodujące słońce. W tej jednej chwili cały wszechświat zamarł, a Ziemia spowolniła swój obrót tylko po to, by móc przyjrzeć się z bliska dwóm ludziom, którzy zupełnie przypadkiem znaleźli siebie na jej ogromnej powierzchni.

-Frankie…-szepnął Gerard, kładąc swoją twarz na moim ramieniu. –Chciałem ci to powiedzieć już wcześniej, wiesz? Gdybyś…gdybyś dał mi szansę, może nie musia-
-Ciiii. Wszystko w porządku, Gerard. – Głaskałem go po włosach, między którymi tańczyły promienie ciepłego, wiosennego słońca. Będąc przy nim, cały świat wydawał mi się nagle piękniejszy.

Czarnowłosy ujął moją twarz w rękach i skupił na niej swój wzrok, szukając jakichkolwiek przeciwskazań, by powiedzieć to, co zamierzał. Mimo strachu i niepewności, wyrażających się zapewne w moich rysach, coś dało mu impuls do działania.
-Frank, zakochałem się w tobie od pierwszego razu, kiedy spojrzałem w twoje oczy. Kiedy cię tu przywieźli, byłeś nieprzytomny, a ja codziennie siedziałem przy tobie, kiedy spałeś, prosząc nie wiadomo jaką siłę wyższą, żebyś się obudził. A kiedy znalazłem cię wtedy w łazience…coś we mnie się obudziło. Zrozumiałem, że muszę ci pomóc odnaleźć swoją dawną siłę, poczułem się odpowiedzialny. Od tamtego momentu wiedziałem, że muszę się starać zdobyć twoje zaufanie. Ale ty…ty zawładnąłeś moimi myślami. Codziennie wyczekiwałem momentu, w którym znowu cię zobaczę. Byłem zupełnym egoistą. Wydawało mi się, że robię wszystko dla ciebie, a tak naprawdę myślałem tylko o sobie. Specjalnie nie zapisywałem cię na terapię grupową. Myślałem, że uda mi się…naprawić cię, jak jakieś zepsute radio. Jednocześnie wiedziałem, że tak nie może być. Nie da się po prostu naprawić kogoś dla własnej wygody. To mnie pożerało od środka. Ale czułem…czułem coś jeszcze. Coś ogromnego, trudnego do opisania. Bałem się, że przez swoje uczucia stracę profesjonalne podejście, zaślepiony nimi po prostu cię złamię. I tak się też zresztą stało. Dlatego wtedy tak zareagowałem, zwyczajnie spanikowałem. Ja…Frank, mam nadzieję, że potrafisz mi to wybaczyć?

-Gerard … - nie wiedziałem, co mam dalej powiedzieć. Jeśli myślałem wcześniej, że byłem przygotowany na taki obrót wydarzeń, musiałem być głupcem. Wszystko toczyło się tak szybko, zbyt wiele rzeczy mnie rozpraszało. Dopiero co zaczynałem przyzwyczajać się się do bliskości drugiej osoby, do ciepłych dłoni i miarowego oddechu Gerarda, a teraz musiałem dodatkowo sformułować jakąś spójną wypowiedź. Moje emocje były niespójne, poplątane. Z jednej strony pragnąłem Gerarda bardziej, niż kogokolwiek, czegokolwiek innego. Pragnąłem wyzdrowieć, aby móc z nim być, wspierać go i choć po części odrobić dług, który u niego miałem. Chciałem, aby czuł się szczęśliwy i kochany, tak jak ja się przy nim czułem. Z drugiej strony bałem się. Bałem się poczucia zależności od drugiego człowieka, ewentualnego odrzucenia i tego, że nigdy nie uda mi się być tak dobrym dla niego, jakbym tego chciał. Gdzieś w głębi mojej głowy wciąż tkwiło poczucie, iż nie zasługuję na miłość, iż nigdy nie będę wystarczający dla nikogo. Moje obawy potęgowała także możliwość, że kiedyś go zranię. Tego bałem się najbardziej. Scenariusz, w którym nie udaje mi się w pełni wyzdrowieć i w końcu zwyczajnie uciekam, był bardzo prawdopodobny. Tym razem jednak nie byłem sam. Miałem u boku wspaniałą osobę, gotową pomóc mi w każdej sytuacji, gotową zaakceptować mnie takim, jakim byłem. Zdecydowałem, że nie mogę już dłużej unikać poważnych decyzji.

-Oczywiście, że ci przebaczam. Gdyby nie ty, nie wiem, co by się ze mną stało. To dzięki tobie zacząłem znowu wierzyć, że kiedyś może być dobrze. To niby nic, ale od nadziei wszystko się zaczyna, prawda? –Przyciągnąłem go do siebie jeszcze bliżej i zagłębiłem twarz w zgięciu jego ramienia.

-Kocham cię. –szepnąłem, bo ściśnięty z nerwów żołądek nie pozwalał mi na wyartykułowanie dźwięków. –Kocham twój głos i jak drapiesz się za uchem, kiedy jesteś skrępowany. Kocham twoje dłonie i ekspresywną gestykulację. Kocham twoje wiecznie poczochrane włosy, kocham to, jak mówisz bokiem ust i zakładasz nogę na nogę, kiedy siedzisz. Kocham całego ciebie. Jesteś…piękny.

Piękny to było idealne określenie Gerarda. Odnosiło się bowiem nie tylko do jego powierzchowności, ale również do jego wnętrza, które zdawało się wręcz promieniować na zewnątrz. Czułem się okropnie zażenowany swoim śmiałym wyznaniem, jednakże nie żałowałem go. Zaśmiałem się cicho do siebie. To była jedna z najodważniejszych rzeczy, jaką zrobiłem i szczerze, podobało mi się uczucie, jakie po sobie pozostawiła. Uczucie wygranej. Gerard westchnął cicho, przesuwając swoje dłonie po moich plecach.


-Frankie… myślałem, że zaufanie to najcenniejsza rzecz, jaką możesz mnie obdarzyć. A ty dałeś mi coś więcej, dałeś mi swoje serce, swoją miłość, Frank. To…najważniejsza rzecz, jaką człowiek może podarować drugiemu człowiekowi. Wiem, że się boisz, ale wiedz, że ja zawsze będę przy tobie. Jesteś jedną z najsilniejszych i najodważniejszych osób, jakie poznałem. Większość ludzi, która przeszła przez podobne rzeczy, nie zdobyłaby się na ponowne otworzenie się, na zaufanie komukolwiek. To tylko i wyłącznie twoja zasługa, Frank. Udało ci się. Jestem…jestem z ciebie dumny. –Gerard przerwał na chwilę, całując mnie w czoło. – I bardzo, bardzo cię kocham.

*****

Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że jest mi strasznie głupio z powodu tego, że tak długo mnie nie było. Chyba zupełnie straciłam już talent pisarski. Naprawdę nie wiem, jakim cudem w ogóle zabrałam się za kontynuowanie tego opowiadania. W ostatnim czasie nałożyło się na siebie dużo nieciekawych spraw związanych z moim życiem osobistym, jednak nie próbuję się usprawiedliwiać, bo to bez sensu. Nadal piszę to głównie dla siebie, choć fakt, że moje opowiadanie ma czytelników, jest dla mnie ogromnym pochlebstwem. W szczególności chciałabym podziękować Ali za jej motywujące słowa, bez niej najprawdopodobniej przeciągałabym pisanie tego rozdziału w nieskończoność :). Zdaję sobie sprawę z kiczowatości tego czegoś powyżej, choć w sumie cała ta historia ma w sobie dużo z tandetnego filmu o miłości XD. Tak czy siak, zbliżamy się do końca. Od razu dam wam znać, iż mam kilka niespodzianek zaplanowanych po zakończeniu tego short-story, aby nie zostawić was znowu z niczym. Mam nadzieję, że ten miesiąc wakacji spożytkuję W MIARĘ produktywnie, choć jak znam siebie, prawdopodobnie będziecie musieli uzbroić się w cierpliwość.
P.S. Wciąż czytam waszą twórczość i cieszę się, że do grona pisarzy przyłączyło się kilka nowych osób :>. Jestem wstrętnym ninja i nie piszę komentarzy, za co biję się w pierś i pewnie pójdę do piekła D:. Miejcie łaskę nad grzesznicą XD.
Kocham każdego z was <3. Dziękuję, że jesteście.
xoxo Kot