Wolę dodawać te "didaskalia" na początku, bo po przeczytaniu rozdziału zostają jakieś odczucia, których nie chcę potem niszczyć swoim gadaniem.
A więc witam was serdecznie po dłuuugiej przerwie. Tak tak, wiem, znów mnie nie było. Co mam na swoje usprawiedliwienie? Otóż zaczęłam pisać ten rozdział dawno temu, została mi praktycznie końcówka, kiedy dowiedziałam się, że MCR się rozpadło. To miało na mnie ogromny wpływ, bo ten zespół był moim źródłem nieustającej inspiracji, a kiedy ono wyschło poczułam się tak, jakby moje wnętrze zwiędło. Długo nie mogłam się po tym pozbierać. Nawet oglądanie zdjęć chłopaków z zespołu wywoływało ból, nie mówiąc już o czytaniu czy pisaniu fanfiction. Przez dwa miesiące chodziłam jak we śnie. Z pomocą mojej drugiej połówki wydostałam się jednak z tego stanu, a moja wena powróciła. I kiedy już myślałam, że wszystko wychodzi na prostą, zdarzyło się coś równie tragicznego. Mój kolega z klasy popełnił samobójstwo, wyskakując z okna. Nie jestem w stanie opisać, jak mocno to mną wstrząsnęło. Próbowałam sobie z tym poradzić pisząc czy rysując ale...nie mogłam. Kolejny raz moja wena umarła, a jak dobrze wiecie to oznacza po prostu śmierć wewnętrzną dla artysty. Jestem zdruzgotana, ale przynajmniej rozumiem swoje emocje i wiem, że wkrótce się pozbieram. Potrzebuję jedynie cierpliwości, muszę odbyć swoją żałobę w spokoju i ciszy. Póki co zostawiam was z tym rozdziałem. Niech jego długość będzie zadośćuczynieniem za moją nieobecność.
Rozdział dedykuję Darsie, Detonator i Empty_Smile. Dziękuję za wszystko :*.
P.S. Wasze komentarze niezmiernie mnie cieszą. Nie spodziewałam się tak pozytywnej reakcji z waszej strony, za co z całego serca dziękuję. Postaram się na nie odpowiedzieć w najbliższym czasie. DZIĘKUJĘ, ŻE CZEKALIŚCIE. Jesteście niesamowici <3. Kocham was.
No, a teraz zapraszam do rzygania tęczą :D.
Następnego dnia obudziłem się wyjątkowo wyspany. W nocy po
raz pierwszy od bardzo dawna nie śniło mi się piekło, martwe płody ani spalone
ciała. Do południa oglądałem telewizor i rysowałem, a co jakiś czas
przychodzili do mnie lekarze w celu zrobienia mi zastrzyku lub sprawdzenia
mojego stanu zdrowia. Poznana już pielęgniarka zmieniła mi opatrunek, a także
ofiarowała kolejny pliczek recept do popisania. Zauważyłem, że nadgarstki
powoli się goją i zacząłem się zastanawiać, jak długo będę jeszcze musiał przebywać
w murach szpitala. Miałem nadzieję, że nie dłużej niż tydzień. Czas dłużył mi
się niemiłosiernie, co tylko potęgowało moją frustrację i wrażenie uwięzienia,
choć z drugiej strony zaczynałem się ekscytować na myśl o tym, że niedługo
zobaczę się z doktorem Way’em. Z każdą godziną moje zniecierpliwienie
narastało, tak samo jak zdenerwowanie. Doskonale wiedziałem, o czym będziemy
dziś rozmawiać i zdawałem sobie sprawę z tego, że nie będzie to przyjemna
pogawędka przy kawie, jednak bardzo chciałem znów zobaczyć uśmiechnięte usta i
błyszczące oczy czarnowłosego. W ciągu ostatnich paru dni dużo sobie
uświadomiłem, a do zaczernionego umysłu zaczęły wkradać się nieśmiałe promienie
słońca, którymi jaśniał ten z pozoru obcy mi mężczyzna.
Leżąc na łóżku i myśląc zauważyłem kątem oka, że ktoś
wchodzi to Sali. Momentalnie się ożywiłem i usiadłem po turecku na poszarzałej
pościeli, jednak nie był to mój psychiatra a ordynator Toro.
-Dzień dobry Frank, jak się dzisiaj czujesz? – zagadnął
uprzejmie.
-W miarę dobrze. – odpowiedziałem szczerze, spoglądając na
wysokiego mężczyznę z burzą loków na głowie.
-To wspaniale. Posłuchaj, Frank, zbadam cię teraz i powiesz
mi, czy możemy poinformować twoją rodzinę, dobrze?
Przełknąłem ciężko ślinę, czując, jak ogarnia mnie panika,
kiedy doktor zaczął wyciągać stetoskop. Przez te wszystkie wydarzenia zupełnie
zapomniałem o mojej matce i moim ojcu. Tyle dni leżałem w szpitalu, a oni nawet
nie mieli o tym pojęcia. A co z Katy? To przecież ona zadzwoniła po pogotowie.
Czy pozwolą mi się z nią zobaczyć?
Lekarz uważnie oglądał moje rany i co chwilę sprawdzał coś w
papierach. Osłuchał mnie, po czym spojrzał na mnie uważnie i rzekł:
-Jest coraz lepiej. Wyniki badania krwi są w normie, nie
masz już toksyn w organizmie, choć nadal niektóre wskaźniki są niepokojąco
blisko dolnej granicy. Będziesz dostawał teraz kroplówkę na wieczór. Dzisiaj
spotkasz się z psychiatrą, doktorem Gerardem Way’em, który zdecyduje, czy
będziesz potrzebował leków antydepresyjnych. Powiedz mi, Frank, jakie masz
stosunki z rodzicami? Dogadujecie się?
Ordynator trafił w samo sedno sprawy. Ja nie mam stosunków z rodzicami. Od ponad
roku nie utrzymujemy kontaktu, z czego ja, jak i zapewne oni, jesteśmy bardzo
zadowoleni. Kiedy tylko skończyłem to upragnione osiemnaście lat, wyprowadziłem
się z rodzinnego gniazdka, które tak naprawdę było piekłem. Rodzice od
najmłodszych lat bardzo wiele ode mnie wymagali, stawiali mi poprzeczkę za
wysoko jak na moje możliwości, sprawiając, że czułem się nic nie warty.
Starałem to sobie jakoś wytłumaczyć ich troską o moją przyszłość czy wiarą we
mnie, jednak ja nie potrafiłem sprostać ich oczekiwaniom i zawsze czułem się
niewystarczająco dobry. Dopiero pod koniec gimnazjum uświadomiłem sobie, że ich
własne ambicje realizują się w mojej osobie. Byłem świetnym uczniem i
posłusznym synem tylko po to, by zostać kimś, kim oni nigdy nie mieli szansy
być. Kiedy uświadomiłem sobie tę bolesną prawdę zacząłem się buntować. To był
najbardziej burzliwy okres w moim życiu – ciągłe kłótnie o byle co, robienie sobie
nawzajem na złość i ignorowanie sprawiły, że zacząłem nienawidzić swoich
rodziców. Do dziś mam wrażenie, że z wzajemnością, bo nigdy nie byłem i nie
będę ich idealnym synkiem.
-Em…w sumie, to nie wiem. Od dłuższego czasu z nimi nie
mieszkam. Nieszczególnie zależy nam na wzajemnych relacjach. Mimo wszystko
możecie ich poinformować, chyba mają prawo wiedzieć. Tylko proszę, nie mówcie
im, że próbowałem się zabić. Powiedzcie po prostu, że jestem w szpitalu i że
wszystko jest dobrze.
Ordynator posłał mi zdziwione spojrzenie.
-Zdajesz sobie sprawę, że jako instytucja państwowa nie
możemy ich okłamać?
-Nie musicie przecież kłamać, po prostu nie powiedzcie
wszystkiego. Proszę. Wydaje mi się…wydaje mi się, że to by ich podłamało. W
gruncie rzeczy nadal jestem ich synem, a żadni rodzice nie chcą słyszeć takich
informacji.
Mężczyzna westchnął, ale pokiwał głową twierdząco, dając mi
do zrozumienia, że to będzie taka mała umowa między nami.
-A co z twoją współlokatorką?
-Katy? A mogę się z nią zobaczyć?
-Hm, to chyba nienajlepszy pomysł póki co. Była zdruzgotana
po tym, co zrobiłeś. Wielokrotnie dzwoniła do szpitala i pytała o ciebie, ale
nie mogliśmy podać jej szczegółowych informacji. Dała nam numer do twoich
rodziców. Myślę…myślę, że możecie porozmawiać telefonicznie. Jeśli twoja
przyjaciółka wyrazi taką chęć, to się spotkacie. Dobrze?
-Tak, jasne. –Ucieszyłem się. Katy była wspaniałą osobą.
Odkąd tylko się poznaliśmy, staliśmy się sobie bardzo bliscy. Wkrótce potem
zamieszkaliśmy razem w wynajętym mieszkaniu. Dziewczyna zawsze wspierała mnie w
trudnych chwilach i wierzyła we mnie nawet wtedy, gdy cały świat się ode mnie
odwracał. Nigdy, ale to przenigdy nie chciałem jej skrzywdzić, dlatego teraz
czułem się podle wiedząc, że przeze mnie cierpiała. Musiała być w ciężkim szoku
po tym wszystkim, a to wyłącznie moja wina. Przez cały czas ukrywałem przed nią
swoje problemy, choć ona zapewne dostrzegała, że coś się ze mną działo. Gdybym
tylko nie był takim pieprzonym egoistą…
Z rozmyślań wyrwał mnie lekarz.
-W takim razie weź mój telefon, możecie porozmawiać. Tylko
pamiętaj, żeby być dla niej delikatny, ta dziewczyna naprawdę wiele przeszła.
-Dobrze, będę uważał na słowa. Serdecznie dziękuję.
Mężczyzna wyszedł, zostawiwszy mi uprzednio komórkę na
stoliku. Natychmiast chwyciłem ją i wybrałem dobrze znany numer. W słuchawce od
razu odezwał się zaniepokojony głos.
-Halo?
-Katy? – zacząłem niepewnie.
-F…Frank!? To ty?
-Tak, to ja.
-O mój Boże, Frank! –dziewczyna była wyraźnie zaskoczona. W
myślach wyobraziłem sobie jej minę. –Frankie…jak się czujesz? Ojej…co u ciebie?
– Słychać było, że nie wie, od czego zacząć. Nic dziwnego, ja też nie miałem
pojęcia.
-Wszystko dobrze, byli u mnie lekarze, poprawia mi się.
Katy… - ściszyłem głos do szeptu. – Przepraszam. Tak strasznie cię przepraszam.
-Frank… - urwała. Mi też zaschło w gardle. Poczułem się tak,
jakbym nagle zapomniał wszystkich słów, a jedyne, na co potrafiłem się zdobyć,
to wyrzucanie z siebie wszystkiego po kolei.
-Proszę cię, Katy, nie martw się, wszystko jest dobrze. Nie
martw się. Przepraszam. Wybaczysz mi?
-Franio, och Franio, czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z
tego, jakiego stracha mi napędziłeś? Myślałam, że umrę z przerażenia. Ja… -znów
urwała, jak gdyby musiała ułożyć sobie zdanie w głowie, aby zabrzmiało jak
najlepiej. Po chwili milczenia wreszcie się odezwała, ale jej głos był już
inny. Bardziej smutny i zmartwiony.
- Po prostu nigdy więcej tak nie rób, rozumiesz? Nie pozwolę
ci na to. Kiedy…kiedy znalazłam cię tam, w łazience, myślałam, że jest już za
późno. Że cię straciłam. Jesteś dla mnie zbyt ważny, Frank. Co nocy wyrzucam
sobie jak mogłam do tego dopuścić, dlaczego nic nie zrobiłam. Odchodziłam od
zmysłów ze zmartwienia. Proszę, obiecaj mi, że mnie nie zostawisz. Nie ważne,
jak będzie ciężko. I że będziesz mi mówił o wszystkim. Obiecaj mi to, Frank.
To, co usłyszałem, cholernie zabolało. Miałem wrażenie, że
ktoś przebił mi serce nożem, a do oczu napłynęły mi łzy. Jak mogłem ją tak
zranić? Jak mogłem choć przez chwilę pomyśleć, że jej na mnie nie zależy, że
nie będzie mnie żałować? Dlaczego do cholery nie zdawałem sobie sprawy z tego,
że, zabijając się, narażę ją na tak wielki ból? Chyba byłem po prostu ślepy
albo głupi. Tak długo odgradzałem się od świata, że w końcu zapomniałem, co
jest za murem. Miałem wrażenie, że odchodząc z tego świata tylko zrobię mu
przysługę, że uwolnię wszystkich od swojej toksycznej egzystencji. Zupełnie
zapomniałem o tej wspaniałej osóbce, która szczerze mnie kochała i którą ja
również kochałem. Nie patrząc na wszystko, przyjaźń zawsze była dla mnie
najważniejsza, a ja o mały włos nie złamałem najlepszej przyjaciółce serca. Być
może, gdybym wcześniej powiedział Katy o tym, co czułem, nie doszłoby do tego
wszystkiego.
-Obiecuję. –powiedziałem z mocą. – Jeszcze raz przepraszam,
Kates. Po prostu…było mi bardzo ciężko. Możesz mi nie wybaczyć, ja chyba bym
tak zrobił. Wiem, że słowa nic nie zmienią, ale… kocham cię i nigdy nie
chciałem cię zranić.
Po moim policzku popłynęła słona ciecz, aby zatrzymać się na
linii szczęki i cicho spaść na szpitalną pościel.
-Też cię kocham, Frank.
Zaniosłem się płaczem do słuchawki i łkałem jak ostatni
bachor. Katy tylko westchnęła.
-Noo już, Franio, nie płaczemy…No weź kurde przestań się
mazać, bo ja sama zaraz się popłaczę i wystraszę swojego kota.
Uśmiechnąłem się przez łzy. Wziąłem parę głębokich wdechów i
wytarłem oczy.
-No, już w porządku?
-Tak, wszystko ok.
-No, to teraz opowiedz mi, co tam w szpitalu. Mam nadzieję,
że nie karmią cię jakąś szarą glajdą?
Opowiedziałem jej o wszystkim, począwszy od przebudzenia się
aż do wczorajszej historii w łazience. Katy mogłem powiedzieć wszystko, ona
znała mnie najlepiej i nigdy nie oceniała. Zawsze spowiadałem się jej jak przy
konfesjonale, a ona słuchała i starała się skomentować wydarzenia, dając mi też
jakieś rady. Miałem pewność, że dochowa sekretu i to poczucie bezpieczeństwa
było niezmiernie pokrzepiające i budujące. Przyszedł jednak taki czas, że moje
problemy stawały się nie do zniesienia i przestałem jej o nich mówić, aby jej
zwyczajnie nie martwić. Zamknąłem się w sobie, a Katy chyba to zauważyła,
jednak nie chciała naciskać. I tak było przez parę długich miesięcy – ona nie
pytała, ja milczałem, oboje graliśmy w jakąś chorą grę o nazwie „Nikt nic nie
wie, wszystko jest dobrze”, okłamując się i oddalając się od siebie. W tym
momencie spodziewałem się jakiegoś słowa z jej strony, ale dziewczyna nic nie
mówiła, pozwalając mi się wygadać. Kiedy skończyłem, Katy spytała:
-Wspomniałeś o tym doktorze Way’u…Wydaje się być równym
gościem. – Nie wiem dlaczego, ale wykryłem w jej tonie głosu nutkę
podejrzliwości.
-Tak, jest genialny. Zupełnie nie przypomina wszystkich tych
konowałów, z którymi miałem wcześniej do czynienia. Dzisiaj idę do niego na
„rozmowę” i nawet jestem tym faktem podekscytowany.
-Fraaaank…-Katy zaczęła, celowo wymawiając moje imię jak
matka, która za chwilę ma oskarżyć swoje dziecko o jakiś występek. – Czy ty aby
przypadkiem się nie zakoch…a zresztą, nie ważne.
Wiedziałem dokładnie, o co jej chodziło, ale, mówiąc
szczerze, nie znałem odpowiedzi na to pytanie.
-Dobrze, że już się lepiej czujesz. – Dziewczyna niezwykle
taktownie zmieniła temat. – Chciałabym się z tobą zobaczyć. Myślisz, że
pozwolą?
-Chyba tak, skoro chcesz.
-Przyniosłabym ci twoje graty, jakieś ciuchy, mp3…To co,
spytać lekarza?
-Tak, spytaj.
-Ile jeszcze tam zostaniesz?
-Nie wiem…Półtora tygodnia, może mniej, jeśli wypuszczą mnie
szybciej.
-Co!? To strasznie długo. No, ale jeśli to ma ci pomóc…Byłam
na uczelni, załatwiłam wszystko z dziekanem. Te zajęcia, które już ci
przepadły, to trudno, ale jak wrócisz będziesz zwolniony z części egzaminów.
Frank, a twoi rodzice?
-Co moi rodzice?
-No…wiedzą?
-Wiedzą, że jestem w szpitalu, ale nie wiedzą, z jakiego
powodu. Nie chciałem, żeby im mówili, to by ich pewnie strasznie wkurzyło.
Wiesz, płacą za moje studia, podczas gdy ja się obijam w szpitalu. Zresztą,
wątpię, że to ich w ogóle obchodzi. Przecież wiesz, jak jest.
-Ech, no wiem. Cóż, twoja decyzja. Dobra, Frank, mam
nadzieję, że niedługo się zobaczymy, wtedy pogadamy dłużej. Trzymaj się i nie
rób żadnych głupstw, ok?
-Ok Katy. Jesteś wielka.
-Och, spoko, odwdzięczysz się przy okazji. Nadal trzeba
wyczyścić całą klatkę w bloku, pamiętasz? –Usłyszałem śmiech w słuchawce.
-Jasne jasne. Na razie!
-Pa Frank.
Uśmiechnąłem się do siebie. Ta rozmowa chyba była mi
potrzebna, aby wróciło do mnie poczucie rzeczywistości. Będąc odizolowanym od
świata w szpitalu, łatwo zapomnieć o ludziach, którzy zostali „na zewnątrz”.
Czy tego chcę czy nie, życie toczy się dalej, nawet beze mnie w pobliżu.
Odniosłem telefon do gabinetu ordynatora i nagle
przypomniałem sobie o niedokończonym pytaniu mojej przyjaciółki. Pchi, też mi
coś. Przecież to oczywiste, że nie byłem zakochany, w końcu to mój lekarz. Co
prawda bardzo przystojny, miły i czuły lekarz, ale jednak lekarz. W tej samej
chwili, jak na zawołanie, z gabinetu na końcu korytarza wyłoniła się sylwetka
mężczyzny. Doktor zobaczył mnie i czarująco się uśmiechnął, przeczesując włosy
dłonią. Coś w moim brzuchu poskręcało się niebezpiecznie, a na moją twarz
wpełznął demaskujący rumieniec. Nie, przecież ja nie jestem zakochany…
Doktor podszedł do mnie lekkim krokiem i zagadnął.
-Witaj Frank. Jak się czujesz? Gotowy na rozmowę?
-Dzień dobry. Czuję się w porządku. E…myślę, że jestem gotowy.
– W mojej głowie to zdanie brzmiało bardzo nieodpowiednio.
-No to zapraszam do gabinetu.
Mężczyzna zaprowadził mnie pod drzwi swojego małego
królestwa. Weszliśmy do przytulnego, jasnego pomieszczenia, do którego światło
wpadało wysokim pod sufit oknem z grubymi zasłonami. Na środku pokoju stało
duże, drewniane biurko i dosunięte do niego dwa fotele po przeciwnych stronach.
Pod ścianą widziałem pokaźnych rozmiarów witrynę, wypełnioną po brzegi opasłymi
tomami książek o psychologii. Na przeciwległej ścianie wisiały różne zdjęcia,
oprawione w kolorowe ramki. Panowała tu prawie domowa atmosfera, choć może to
tylko doktor Way swoją obecnością sprawiał, że czułem się pewnie i komfortowo.
Niestety, to uczucie za chwilę miało minąć.
-I jak, podoba ci się tu? Trochę przerobiłem ten gabinet po
swojemu. Kiedy go dostałem przypominał raczej schowek na mopy i środki
czystości. W sumie musiałem przynieść nawet własne krzesła.
Słuchałem go, przyglądając się fotografiom na ścianie.
Pierwsza z nich przedstawiała jakiegoś małego, jasnowłosego chłopca, druga
prawdopodobnie ogród lub działkę, a na kolejnych dwóch widniały urocze koty.
-Widzę, że interesują cię te zdjęcia? – Speszyłem się. Nie
chciałem wyjść na kogoś wścibskiego. -W
porządku, jeśli chcesz, to opowiem ci, co na nich jest.
Uśmiechnąłem się i skinąłem nieznacznie głową, po czym
zbliżyłem się do ramek, aby lepiej widzieć.
-To jest mój brat Mikey. Jest młodszy o 2 lata, ale na tym
zdjęciu ma chyba 12 lat.
Chłopak faktycznie był podobny do doktora; miał nawet taki
sam nos, na którym spoczywały grube oprawki okularów. Jego jasne kosmyki
niesfornie opadały na czoło, a na twarzy widniał nieśmiały uśmiech. Doktor
kontynuował:
-Tutaj jest mój przydomowy ogród, zdjęcie zostało zrobione
chyba w zeszłym roku, kiedy zakwitły róże. To te same, które dostałeś.
Czarnowłosy spojrzał na mnie hipnotyzującym, głębokim
wzrokiem, a ja myślałem, ze roztopię się pod ciężarem jego tęczówek. Były tak
niesamowicie zielone, niczym prawdziwe szmaragdy. Pozwoliłem sobie na chwilę
zatopić się w ich otchłani, ale szybko się opamiętałem i spojrzałem na dwie
ostatnie fotografie, ukazujące słodkie, czarne kociaki.
-To są Silver i Bullet, moje kotki. Znalazłem je błąkające
się samotnie ulicami New Jersey i od razu je pokochałem. Od dwóch lat mieszkam
z nimi i to chyba najlepsze lata mojego życia. Lubisz koty, Frank?
-Tak, lubię, choć wolę psy. Sam mam jednego, wabi się
Pączek.
Na dźwięk imienia czworonoga doktor zaśmiał się perliście.
-Pączek? To bardzo…oryginalne imię.
-Cóż, prawdę mówiąc, wabi się Sammy, ale nikt go tak nie
nazywa. Wszyscy wołają na niego Pączek, bo jest grubasem. Dawno go nie
widziałem, został u rodziców.
Na wspomnienie domu rodzinnego momentalnie wpadłem w
melancholijny nastrój i zawiesiłem pusty wzrok na ciemnych chmurach za oknem.
Doktor to zauważył.
-Nie martw się Frank, dziś nie spytam o twoją rodzinę.
Chciałbym za to usłyszeć, co się stało tego dnia, kiedy próbowałeś się zabić. –
Jego oczy były pełne skupienia i powagi, tak jakby przed chwilą wcale nie śmiał
się z drobnostki. Zdziwiła mnie ta nagła zmiana nastroju, spowodowana zapewne
moim zachowaniem. Nie odpowiedziałem na słowa doktora, ponieważ zwyczajnie nie
pamiętałem nic z tamtego dnia. W tej chwili nie potrafiłem sobie przypomnieć
nawet własnego adresu, zupełnie jakby ktoś wymazał mi wspomnienia. Doktor
pokazał mi gestem, że mam usiąść w fotelu, co też uczyniłem.
-Spróbuj zamknąć oczy i pomyśleć, jeśli nie pamiętasz. Mamy
czas.
Zrobiłem tak, jak mi polecił. Za oknem chyba zaczął padać
deszcz, ciężkie krople uderzały gęsto o szybę i parapet. Wsłuchałem się w ich
dźwięk, starając się powrócić myślami do wydarzenia sprzed parunastu dni. Nagle
do mojego umysłu zaczęły napływać pourywane obrazy, strzępy rozmów i czynności.
Zacząłem układać je w całość, wypełniając brakujące elementy niczym części
układanki.
-Powiedz mi co widzisz, Frank. – powiedział doktor spokojnym
głosem, który pochodził jakby z oddali.
-Widzę…okno. Siedzę na parapecie i patrzę w dal. Chyba
płakałem. Jest ciemno, w pokoju jest pełno pustych butelek…tak, piłem cały
wieczór. Mam zarzygane ubranie. Wchodzi Katy, jest smutna, coś do mnie mówi,
ale jej nie słucham. Później…później biorę kartkę i zaczynam bezmyślnie
bazgrolić, strona po stronie. Lecą mi łzy. Chyba chcę napisać list, ale nie
umiem. Wchodzę do łazienki, Katy wyszła do sklepu.
Poczułem, jak oczy zaczynają mnie piec od zbierających się
łez. Pozwoliłem sobie uchylić powieki i spojrzeć na doktora - właśnie w tej
chwili pojedyncza łza spłynęła mi po poliku. Nie chciałem płakać, nie chciałem
znów wyjść na mięczaka, ale nie potrafiłem powstrzymać uczuć, które mną teraz
owładnęły. Znów zamknąłem oczy, starając się powrócić do swoich wspomnień.
-Pamiętam, że targały mną wątpliwości. Początkowo chciałem
tylko wziąć coś na uspokojenie, ale potem stwierdziłem, że dłużej już nie
potrafię. Walczyłem z myślami, ale w końcu połknąłem całą garść leków, nawet
nie wiem, jakich. Potem chwyciłem za żyletkę, była taka zimna i przyjemna. W
którymś momencie tak mocno przeciąłem nadgarstki, że zacząłem obficie krwawić.
Próbowałem czymś to zatamować, ale krew była dosłownie wszędzie. Poczułem, że
opadam z sił, przed oczami miałem czarne plamy, potem już nic nie widziałem.
Strasznie szumiało mi w uszach. Osunąłem się po ścianie. Pod zamkniętymi
powiekami widziałem jakieś świecące kształty, później usłyszałem muzykę jakby z
tyłu mojej głowy. Jakaś postać ukazała mi się tuż przed tym, jak zemdlałem. Nie
mogłem oddychać, straciłem władzę nad ciałem i świadomość…a resztę już doktor
zna.
Otworzyłem oczy, które wciąż były mokre od łez. Na twarzy
doktora malował się teraz czysty smutek. Widząc jego emocje nie mogłem się już
dłużej powstrzymać i wybuchłem płaczem. Doktor wstał z krzesła i przykucnął obok
mnie, a chwilę potem poczułem jego ciepłą dłoń na swojej. Nie myśląc wiele
splotłem nasze palce, nadal szlochając. Jedno pytanie uporczywie cisnęło mi się
na usta.
-Dlaczego ja wtedy
nie umarłem? Dlaczego!? Przecież było tak blisko, czułem to.
Doktor westchnął. Nasze dłonie były nadal złączone.
-Nie potrafię ci odpowiedzieć na to pytanie, Frank. Mogę
jedynie przypuszczać, że tak miało być. Skoro żyjesz, to prawdopodobnie jest po
temu jakiś powód. Wiesz, lubię wierzyć, że wszystko, co nas w życiu spotyka ma
jakiś sens, nawet jeśli go nie dostrzegamy. Często może się wydawać, że pewne
sytuacje nie powinny się zdarzyć, ale myślę, że prędzej czy później okazują się
być potrzebne. Nawet te złe, bolesne rzeczy czasem mogą okazać się cenną
lekcją, doświadczeniem czy też po prostu wiedzą, którą można potem wykorzystać.
Niestety, żeby tak się stało potrzeba czasu. Potrzeba być żywym, aby to
zrozumieć. Tak więc wracając do twojego pytania – nie wiem, dlaczego wtedy nie
umarłeś, może takie jest twoje przeznaczenie.
-Nie wierzę w przeznaczenie –mruknąłem.
-Ale ono wierzy w ciebie.
Wysłuchałem tego, co mówił doktor Way z nieskrywanym
zaciekawieniem, ale też pewną dozą dystansu. Chciałem wziąć sobie do serca jego
słowa i zapamiętać je, choć z drugiej strony nie dawały mi one odpowiedzi na
wszystkie pytania, które w tej chwili dręczyły moją biedną głowę.
Siedzieliśmy tak jeszcze przez chwilę, trzymając się za ręce
jakby nigdy nic. To przyjemne ciepło, które czułem, zdawało się promieniować przez
całe ciało, ogrzewając moje skute lodem serce.
-Dziękuję – szepnąłem niemal niesłyszalnie. Po raz kolejny
spojrzałem w oczy mężczyzny i nie wiem dlaczego zapragnąłem się do niego
przytulić.
-Nie, to ja dziękuję, że mi to opowiedziałeś, Frank. To dla
mnie bardzo ważne. – Patrzył mi głęboko w oczy, a ja badałem wzrokiem każdy
kawałeczek jego idealnej twarzy, od przeszywających oczu, przez zgrabny, lekko
zadarty nosek aż po pełne, różowe usta, z których tak często wypływały cenne
rady. Musiałem to przed sobą przyznać – mój lekarz był nie tylko przystojny,
był po prostu piękny.
-Frank…-zaczął doktor delikatnie ochrypłym głosem. – Czy Katy
to twoja dziewczyna? – spytał nieśmiało.
Zarumieniłem się, ale też uśmiechnąłem pobłażliwie.
-Nie, ja nie mam dziewczyny, proszę pana. Ja…ja chyba…znaczy
się…-Wielka gruda ugrzęzła mi w gardle, kiedy właśnie miałem mu powiedzieć, że
przecież nie mogę mieć dziewczyny, bo jestem gejem. Nie było to jednak tak
oczywiste i błahe, jak by się mogło wydawać. Nigdy nie miałem dziewczyny, to
fakt, ale z drugiej strony nie miałem także chłopaka. Całe życie, odkąd
pamiętam, byłem sam. Na początku nie interesowały mnie sprawy związków. Kiedy
moi rówieśnicy chodzili na pierwsze randki, ja siedziałem w domu rysując albo
grając na gitarze. Później zacząłem dostrzegać, że podobają mi się faceci,
jednak nigdy nie byłem na tyle odważny, by do któregokolwiek zagadać. Bałem się
odtrącenia i wyśmiania, z czym tak często spotykałem się odnośnie mojego
wyglądu, zainteresowań i gustu. Na każdym kroku byłem upokarzany lub zwyczajnie
ignorowany, czy to przez rodziców, czy też ludzi w szkole. W końcu się
poddałem, a potem zacząłem mieć te wszystkie „problemy”, więc sprawy uczuciowe
kompletnie przestały mieć znaczenie. Aż do teraz. Nie potrafię wytłumaczyć,
dlaczego ten mężczyzna tak na mnie działał, ale podobało mi się to. Podobały mi
się te nagłe mini-ataki serca i motyle w brzuchu, kiedy go widziałem. Jego
dotyk sprawiał mi nieznaną dotąd przyjemność i mimo iż wiedziałem, że przecież
nic z tego nie będzie, łudziłem się, że może czarnowłosy nie będzie miał nic
przeciwko niezobowiązującemu przytulaniu czy trzymaniu za ręce. Pierwszy raz
czułem coś takiego i pierwszy raz od dawna moje serce ożywało. Chciałem, żeby
to uczucie nie przeminęło.
-Jestem gejem, doktorze. – wykrztusiłem w końcu, a zaraz
potem z nerwów zaczęły mi drgać wargi. Z opóźnieniem uzmysłowiłem sobie, że
wcale nie musiałem tego mówić, a jednak po części tego chciałem.
-Rozumiem. Nie masz się czego wstydzić, Frank. – czarnowłosy
wygiął usta w przenikliwym uśmiechu, a na jego twarz wpłynął nieodgadniony
wyraz twarzy. Uniósł brwi, jakby porozumiewawczo, ale nie byłem co do tego
pewien.
-Dobrze Frank, na dziś skończymy, o ile nie masz nic
przeciwko. Jeśli chcesz mnie o coś spytać to wiesz, gdzie mnie szukać. Nie
chciałbym od razu cię tak męczyć, dlatego teraz zmykaj na kolację.
-Nie męczy mnie pan. – wypaliłem odruchowo.
-To dobrze, ale mimo wszystko musisz odpocząć. Najedz się i
wyśpij, zobaczymy się jutro, dobrze?
-Uch…dobrze. – Było mi nawet trochę przykro. Naprawdę nie
chciałem być pozbawiony jego towarzystwa.
-Acha, Frank. Skoro mamy przed sobą wizję kilku lub
kilkunastu spotkań i rozmów, to może dobrze byłoby, gdybyś mówił mi po imieniu.
Myślę, ze poczujesz się wtedy pewniej, a zresztą i tak między nami nie ma aż
takiej różnicy wieku, raptem 10 lat. Co ty na to?
-Dobrze dok…to znaczy Gerard. – Uśmiechnąłem się na dźwięk
jego imienia, wypowiedzianego moim głosem. Bardzo mi się podobało, było
dostojne i przyjemne na ucha.
-Wspaniale. Do zobaczenia, Frank. –Czarnowłosy puścił moją
dłoń, a ja dopiero teraz zorientowałem się, że przez cały ten czas ją trzymał.
-Do widzenia, Gerard.
Ach, jeśli ktoś lubi posłuchać sobie nastrojowej muzyki, to do tego short story polecam album Sempiternal zespołu Bring Me The Horizon, który jest moją wielką inspiracją.