Hej wszystkim.
Bardzo was przepraszam, że nic nowego tu się nie pojawia, ale nie mam siły, czasu ani weny żeby cokolwiek napisać.
Prawdę mówiąc jestem totalnie wykończona i ledwo ogarniam swoje życie. Nie chcę się o tym rozwodzić, w każdym razie wszystko mi się wali na grzbiet, więc o pisaniu póki co nawet nie myślę. Jestem tak cholernie zdołowana.
Nie ważne, znowu spamuję nieistotnymi rzeczami.
P.S. Oczywiście czytam waszą twórczość mimo, że czasem nie zostawię komentarza :).
Do, mam nadzieję, szybkiego napisania.
xoxo Kot z Marsa
niedziela, 25 listopada 2012
niedziela, 4 listopada 2012
A kiss and I will surrender II
Cześć wszystkim :D. Przepraszam was, że tak rzadko coś wrzucam, niestety szkoła i inne zajęcia nie pozwalają mi na regularne postowanie :<. Wrzucam kolejny rozdział tego "czegoś", nie jest on co prawda dopracowany ale resztę napiszę w następnym (tak sądzę). Ok, nie zanudzam już was, miłego czytania :).
-----
-----
PW Gerarda
Krew. Dużo krwi. Czerwone niebo. Sto wybuchających słońc i
okropny skwar lejący się z nieba. Popiół wiruje w powietrzu jak śnieg. Ludzie
uciekają w popłochu i krzyczą, choć dobrze wiedzą, że nie ma dla nich ratunku. Ziemia
pęka na pół, kiedy ja i Frank idziemy sobie spokojnie, trzymając się za ręce.
Patrzymy z pobłażliwym uśmiechem na palące się budynki i zwęglone zwłoki. Nigdzie się nam nie spieszy. W oddali wyje
syrena alarmowa, słychać płacz dzieci i odgłosy strzałów.
To dziś.
Koniec świata jest teraz.
Za chwilę, może dwie, będziemy martwi.
Ale wcale nie jest nam z tego powodu przykro. Nie żałujemy
niczego, co zrobiliśmy w życiu. Nie patrzymy wstecz, rozpamiętując swoje dobre
i złe uczynki, swoje kłamstwa i niedokończone sprawy. Jest nam wszystko jedno.
Liczy się to, że idziemy sobie powoli przez zgliszcza, że jesteśmy razem, że
się kochamy. Nie mógłbym wymarzyć sobie piękniejszego końca. Umrzeć przy kimś,
kto jest moim całym życiem, to jakby nie umrzeć, a jedynie obudzić się. Obudzić
się z koszmaru ziemskiej egzystencji i przenieść w lepsze miejsce. Gdzieś w
przestrzeni, a może w mojej głowie, zaczyna płynąć melodia. Mimo że nie słyszę słów wiem, o czym ona
jest. Zamykam oczy i przytulam się do Franka.
Remember me, remember me…
Tekst sam zaczyna się układać.
Where, where
will you stand
When all the
lights go out
Across these city streets…
Koło nas zawala się budynek, dym wdziera nam się do płuc.
Where were you
when
All of the
embers fell…
Słyszę jakiś potworny huk, ale nadal trzymam mojego
ukochanego w ramionach.
I still
remember them
Covered in ash
Covered in
glass
Covered in all
my friends
I still think
of the bombs they build…
Czuję, że kolej na nas. Po raz ostatni patrzę Frankowi w
oczy.
If there's a
place that I could be
Then I'd be
another memory…
Kolejny hałas, tym razem jednak pochodzący z innego źródła.
Mam wrażenie, że oddalam się od własnego ciała. Nie jestem pewien, czy już
umarłem, ale zaczynam się unosić. Patrzę w dół, wszystko jest zamazane.
Kompletnie nie wiem, o co w tym wszystkich chodzi. Hałas staje się coraz
głośniejszy…
---
Otworzyłem oczy i natychmiast zamknąłem je z powrotem.
Zdążyłem tylko dostrzec oślepiające, białe światło. Ponowiłem próbę, jednak
jasność znów mnie poraziła. Do mojego mózgu zaczynało dopływać coraz więcej
bodźców. Raz jeszcze uchyliłem powieki, blask nie był już tak nieprzyjemny. Sen
uleciał bez śladu. Zobaczyłem nad sobą jasny sufit i dwa okna dachowe, przez
które wpadało złotawe światło. Rozejrzałem się dookoła – meble, biurko,
krzesło, jakieś ciuchy rzucone niedbale na podłogę, kilka półek i łóżko, a na
nim ja. Nie wiedziałem gdzie się znajdowałem, a przede wszystkim co tu robiłem.
Trybiki w mojej głowie zaczęły niechętnie pracować, powodując, że powoli
przetrawiałem dochodzące do mnie informacje. Na początku usłyszałem jakieś
głośne dźwięki, chyba gitary. Jeszcze raz rzuciłem wzrokiem na pomieszczenie,
no jasne, byłem w sypialni! Sypialni Franka zdaje się… tak, te meble wyglądają
znajomo. Ale co u diabła robiłem w jego łóżku? Skupiłem się na melodii, ktoś z
uporem maniaka szarpał za struny piętro niżej. Postanowiłem wstać, czego od
razu pożałowałem, bo zakręciło mi się w głowie jakbym siedział na karuzeli.
Utrzymałem równowagę i wtedy dotarło do mnie, że jest jakoś zimno. Spojrzałem w
dół. Fuck. Miałem na sobie tylko parę bokserek. Kiedy mój umysł na dobre się
ożywił postarałem się przypomnieć sobie cokolwiek z wczorajszego dnia. Nagle zalała
mnie fala niechcianych obrazów: bar, alkohol, jacyś ludzie, samochód…Tutaj
wspomnienia się urywają, pozostawiając wielką czarną dziurę w życiorysie.
„-Cholera”- pomyślałem- „czy oni odwieźli mnie do Franka?”
Bardzo prawdopodobne, bo innej możliwości nie potrafiłem wymyślić. Chciałem
wyciągnąć coś więcej z odmętów pamięci, ale głośna muzyka nie pozwalała mi się
skupić. „-Co jest kurwa? Czy on oszalał?”
Powoli zszedłem po schodach i dosłownie mnie zamurowało.
Frank stał na środku kuchni, która znajdowała się centralnie pod sypialnią, i z
zamkniętymi oczami naparzał na gitarze jak opętany. Obok niego stał stuwatowy
piec. Grał tak głośno, że nie słyszałem nawet własnych myśli. Nagle mój
przyjaciel otworzył oczy i przestał szarpać struny.
-Ooo, widzę, że Śpiąca Królewna raczyła wstać, jak miło. –
uśmiechnął się z przekąsem. Zajebię skurwysyna. – Ojejku, obudziłem cię? – udał
zafrasowanego, ale ja widziałem, że ledwo powstrzymuje śmiech. Podrapałem się
po głowie, zaczynała mnie boleć.
-Nie kurwa. Co ty do jasnej cholery wyprawiasz? I czemu
spałem u ciebie w łóżku!? – Wydarłem się na Franka, na którym nie zrobiło to
jednak wrażenia. Nadal sterczał i szczerzył się do mnie. Podszedłem bliżej i
spojrzałem na niego wyczekująco, ten jednak nie miał zamiaru odpowiedzieć.
Ponowiłem pytanie.
-Czy możesz mi wyjaśnić jak to się stało, że obudziłem się w
twoim pokoju bez ubrań? – Do głowy przyszła mi bardzo dziwna myśl, którą
zignorowałem, bo wydawała mi się nieprawdopodobna.
-Tsa, jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć to upiłeś się w
trupa, Gerard! Jacyś ludzie cię przywieźli zupełnie nieprzytomnego! Zadowolony?
– Frank rzucił mi pogardliwe spojrzenie, po czym zabrał się do szykowania
jakiegoś jedzenia. Byłem trochę skołowany.
-No dobra, ale skąd oni znali twój adres? I czemu nie mam
ciuchów?
-Bo miałeś go zapisanego na karteczce w spodniach, debilu. A
ciuchy obrzygałeś, więc je z ciebie zdjąłem. – Powiedział Iero, pochylając się
nad ekspresem do kawy.
-E…no dobra. A co to było z tą gitarą, co? Głowa mi pęka,
mam kaca mordercę a ty mi nawet pospać nie dasz. – Byłem wkurwiony na tego
dupka. Okej, przyznaję, trochę przesadziłem, ale żeby od razu tak się mścić?
-Dobrze ci tak, to była zemsta. – odpowiedział Frank, nie
kryjąc zadowolenia z siebie. Gdybym miał w oczach laser ten kurdupel już by nie
żył.
Zrobiłem kilka kroków w stronę aneksu kuchennego i nalałem
sobie wody do szklanki, strasznie mnie suszyło.
-Masz jakieś przeciwbólówki? – spytałem przyjaciela, pijąc
jeszcze jedną szklankę mineralnej.
-Nie. A nawet gdybym miał to i tak bym ci nie dał. Nie
zasłużyłeś. – Frank był nadal wkurzony. Nie rozumiałem tego.
-Jezu, Frank, co cię ugryzło, przecież to nie jest pierwszy
raz kiedy…
-Co mnie ugryzło? CO MNIE UGYZŁO !? – wybuchnął ten drugi,
wymachując rękoma na wszystkie strony. – Wychodzisz sobie nie wiadomo dokąd,
pijesz ile wlezie, jacyś obcy ludzie odwożą cię do MOJEGO domu pijanego w trupa
i jeszcze pytasz co mnie ugryzło!? Zastanów się kurwa! – Frank wzburzył się nie
na żarty. Pewnie od wczoraj czekał, żeby zrobić mi kazanie. – Nie wiem co się z
tobą dzieje całą noc, martwię się, dzwonię, a ty jakby nigdy nic wbijasz do
mojego domu i zaczynasz wygadywać jakieś posrane rzeczy. A rano ani słowa
przeprosin, nic! Nie może tak być, Gee, ja… - głos mu się załamał. Wiedziałem,
że stara się ułożyć jakieś zdanie w głowie, ale nie wychodzi mu. W końcu się
odezwałem.
-Frank…Franio…przepraszam cię no. Naprawdę. Masz rację,
powinienem był chociaż komuś powiedzieć. Nie pomyślałem. – Było mi autentycznie
przykro. Podszedłem do swojego przyjaciela i objąłem go. Martwił się, wybranek
mojego serca się o mnie martwił. Zrobiło mi się ciepło w brzuchu. Mimo tego, że
zawaliłem sprawę on nadal się o mnie troszczył… Nagle przypomniałem sobie o
jednej rzeczy. Frank mówił, że coś gadałem. Przestraszyłem się i delikatnie
odsunąłem się od niego. A co jeśli w alkoholowym amoku powiedziałem mu o
wszystkim? Co jeśli on o wszystkim wie? Przecież to może być koniec naszej
przyjaźni. Zebrałem się na odwagę i spytałem, mimo że zaczęły mi się trząść
dłonie.
-A…ekhym…słuchaj, co ja takiego niby mówiłem? – Chciałem,
żeby zabrzmiało to dość naturalnie, ale w głębi duszy stresowałem się jak
nastolatka przed pierwszym razem.
-E…a nic takiego, w sumie to nie wiem, dlaczego o tym
wspomniałem. – Iero spojrzał gdzieś w bok a ja wiedziałem, że nie mówi prawdy.
Zawsze, kiedy coś ukrywał, błądził oczami. Uniosłem jego podbródek tak, bym
mógł spojrzeć w jego złotozielone tęczówki. Nie chciał, bym o czymś wiedział,
ale ja musiałem to wiedzieć.
-Frank, powiedz mi. Ja nic nie pamiętam. – Był to akurat
fakt. Iero przestał unikać mojego wzroku i też spojrzał mi w oczy. Strużka potu
popłynęła mi po karku. Chłopak zaczerpnął powietrza.
-Nie ważne, i tak bredziłeś.
-Ale ja MUSZĘ wiedzieć! – Przysunąłem się jeszcze bliżej
tak, że nasze nosy prawie się stykały, po czym położyłem my dłonie na ramionach
i przycisnąłem go ściany. –Rozumiesz, Frankie? MUSZĘ. –szepnąłem mu do ucha. O
dziwo pod palcami poczułem, że przechodzi go dreszcz. W końcu chłopak poddał
się.
-Ech, na początku darłeś się „Fraaank, kooocham cię”, a
potem, jak chciałem ściągnąć ci spodnie, zacząłeś bełkotać coś w stylu…
„jeszcze nie teraz” i…i że… i że mnie pragniesz.- Policzki chłopaka przybrały
kolor purpury, a ja zapragnąłem zapaść się pod ziemię. „Kurwa mać, co ja
odwalam?” - karciłem siebie w głowie. Faktycznie, mogło być gorzej, w pewnym
sensie nawet mi ulżyło. Takie rzeczy gada połowa najebanych facetów na Ziemi,
tylko że w moim przypadku była to absolutna prawda. Frank jednak o tym nie
wiedział, więc postarałem się nie panikować, a widząc wyczekujący wzrok swojego
przyjaciela odpowiedziałem.
-Wow, na serio tak mówiłem? Musiałem być w takim razie
kompletnie pijany. Sorki Frank, przecież wiesz, że tego nie kontrolowałem, co
nie? Haha, no nieźle. Mam nadzieję, że nie potraktowałeś tego serio, co? – Uff,
udało się, jakoś to wszystko odkręciłem.
Franka PW
-Ja? N..nie, no co ty, heh, nie jestem aż tak głupi. – Kurwa
kurwa kurwa o co chodzi? Jak mogłem choć przez chwilę pomyśleć, że Gee mówił
serio. Przecież to totalna bzdura. Mimo wszystko jednak było mi głupio. Gerard
nadal przyciskał mnie swoim ciałem do ściany co sprawiało, że moje serce biło w
przyspieszonym tempie. Był tak blisko mnie, w każdej chwili mógłbym… Co ja w
ogóle sobie wyobrażam? Paranoja, chyba muszę zacząć się leczyć.
-Er..Gee, mógłbyś mnie już puścić?
– spytałem nieśmiało.
-A, no jasne. – Gdy tylko Way
zabrał ręce z moich ramion wróciłem do przygotowywania kolacji.
-Frank, a tak w ogóle, to która
jest godzina? – Zagadnął Way. Atmosfera między nami wyraźnie się poprawiła,
choć nadal nie mogłem się otrząsnąć.
-Wpół do siódmej. Właśnie robię
kolację, chętny? – Spojrzałem na Gerry’ego. Był skołowany faktem, że przespał
cały dzień. Rozbawiło mnie to.
-No jasne, umieram z głodu. A
dostanę jeszcze te przeciwbólówki? – Gee uśmiechnął się do mnie tak pięknie, że
nie potrafiłem mu odmówić.
-No dobra, są w szufladzie biurka.
Acha, weź sobie jakieś moje ubrania. Mogą być lekko ciasne, ale wciśniesz się.
– Chłopak spojrzał na mnie zakłopotany – No chyba nie sądziłeś, że będę prał te
zarzygane szmaty?
-Dzięki Franio, wielkie dzięki.
Subskrybuj:
Posty (Atom)