czwartek, 27 grudnia 2012

Krótkie info

A więc tak: jak część z was mogła się już zorientować wylądowałam w szpitalu na same święta :/. Nie chcę wam tutaj smucić i opisywać wszystkiego, w każdym razie mam silne uczulenie. Ale spokojnie, nie umieram :). Chciałam was coś nawet naskrobać w tym szpitalu, ale ręka z wenflonem mnie boli i niezbyt wygodnie się pisze. Obiecuję, że jak się lepiej poczuję to wrócę na bloga z czymś fajnym :D (mam nawet pomysł, ale cicho sza!)

Dzięki wszystkim za życzenia na święta i nawzajem oczywiście :*.

I jeszcze raz przepraszam za takie luki w pisaniu :(.

Kocham was i dzięki, że jesteście, poprawiacie mi humor niesamowicie ^^.


poniedziałek, 17 grudnia 2012

These fucking medications

Dostałam 4 różne leki na deprechę, stres i lęk, nananana xD. A, przy okazji, jednym z nich można się zabić.

I'm so happy, I think I'll blow my brains against the ceiling.


Tak w ogóle, to zauważyłam, że wszyscy na bloggerze przechodzą jakieś kryzysy i mają problemy, więc życzę wam, żebyście z tego wyszli :). 

Nie życzcie mi wesołych świąt, bo nienawidzę świąt.

P.S. Przepraszam, że was dołuję. Tak mnie jakoś wzięło na refleksje.
P.S.2. The Light Behind Your Eyes...nie mam słów.

sobota, 15 grudnia 2012

Jedno słówko do wszystkich

KOCHAM WAS CAŁYM SERDUCHEM. JEJU, KOCHAM PO PROSTU. ZA TWÓRCZOŚĆ, ZA SŁOWA, ZA WSPARCIE, ZA SPOŁECZNOŚĆ. Sprawiacie, że czuję się bardziej żywa.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Pocieszenie potrzebne od zaraz

Tak, to jest kolejny osobisty post. Możecie go śmiało zignorować.
Do rzeczy: czy jest na blogspocie ktokolwiek, kto pisze jakiegoś pozytywnego Frerarda? Mam na myśli opowiadanie bez złamań serca, śmierci, bicia, problemów, cięcia się, picia i schiz?
Haha, zapewne odpowiedź brzmi "nie" (jeśli tak to zarzućcie linka!).
Chodzi o to, że ostatnio mam bardzo zły humor, a czytając wasze opowiadania jeszcze bardziej się dołuję. Oczywiście uwielbiam waszą twórczość, to wiadomo, ale po prostu wróciła do mnie moja ukochana przyjaciółka depresja, w dodatku jeszcze mocniejsza, więc chyba nie muszę mówić, jak się czuję, czytając o Gerardzie mającym schizy, bitym i poniżanym Franiu albo bezlitosnych zombie.
W sumie się wam nie dziwię, mnie też ostatnio stać tylko na pisanie jakiś dołujących rzeczy, chyba taka nasza natura. Mam wrażenie tak wgl, że wszyscy wokół mnie ostatnio mają doła :(.
Ugh, sama nie wiem, po co to wszystko wypisuję. I tak was kocham, nie ważne, co piszecie <3.

czwartek, 6 grudnia 2012

Przepowiednia

Z okazji zbliżającego się końca świata macie tutaj bardzo pocieszającego shota xD. Traktujcie go jako prezent na Mikołajki :).
Dedykuję go Zombies Detonator :*.

Tak tak, moi kochani, Pani Wena powróciła.
Z mniej istotnych rzeczy to nareszcie kupiłam sobie "Pod ciężarem nieba". Nie ma to jak dobra książka w zimowe wieczory <3.
Ach tak, słyszeliście nową piosenkę Gerarda "Zero zero"? Mega! Tutaj jest link <dzięki Zombies!>
Enjoy.
P.S.Oto, co wychodzi na geografii.


Śnieg przykrył czerwone dachy kamienic. Modernistyczne bloki tonęły we mgle i spalinach. Gdzieniegdzie biała płachta przyozdobiona była odciskami łapek ptaków.
Czarne buty Gerarda odznaczały się na tle śniegu, kiedy szedł przez miasto. Nad sobą widział oślepiająco białe niebo, pod sobą szare płytki chodnika i źdźbła traw, które niechętnie uginały się pod warstwą zimnego puchu. „Niedługo zamarzną, umrą, by wiosną się odrodzić” pomyślał. Myślał też o tych wszystkich bezpańskich kotach, które teraz nie mają schronienia, a za parę dni, gdy przyjdą większe mrozy, prawdopodobnie pozdychają z głodu. Było mu ich żal, kochał koty. Nie wiedział jednak, co może zrobić. Idąc w stanie lekkiego otępienia, mijał kamienice z klinkierowej cegły i rzędy samochodów z zaparowanymi szybami. Nie wyróżniał się niczym spośród masy przechodniów zajętych ostatnimi przedświątecznymi zakupami, być może był tylko trochę bardziej zamyślony. Nie rzucał się jednak w oczy, co bardzo go cieszyło. W tej chwili chciał po prostu zniknąć, roztopić się niczym płatek śniegu na dłoni. W uszach miał słuchawki. Muzyka dawała mu namiastkę szczęścia i poczucie komfortu. Wszystko inne mogłoby rozpaść się na kawałki tu i teraz, ale ona pozostałaby niewzruszona. Muzyka to jedyne, na czym mu zależało. Nawet dziś, tego cholernego 21 grudnia nie martwił się o nic innego niż działające mp3 i słuchawki, z których płynęły życiodajne dźwięki. Szczerze to nawet chciał tego końca świata, oczekiwał go z niecierpliwością przez parę ostatnich tygodni, widząc w nim jedyną konkretną zmianę w najbliższej przyszłości, a może nawet, jeśli wszystko okazałoby się prawdą, wybawienie od monotonii życia. „Niech kończy się świat, mam to gdzieś, dopóki mam muzykę będę spokojny, muzyka to element wieczności”. Ale nie było mu dane cieszyć się błogą chwilą. Z rozmyślań wyrwał go ogłuszający jęk syreny alarmowej, otaczający go z każdej strony. Wszyscy wkoło, dotąd biegnący w różnych kierunkach i chorzy na przedświąteczną gorączkę stanęli w bezruchu jak lodowe rzeźby i z niepokojem w oczach patrzyli po sobie. Gerard także się zatrzymał, próbując zgłośnić muzykę w słuchawkach, jednak syreny nie dało się zagłuszyć. Zirytowało go to, ale tylko i wyłącznie to. Na resztę nadal pozostawał obojętny. Podniósł głowę w górę i spojrzał na stado spłoszonych gawronów przecinające niebo na wskroś. Coś chyba miało się stać. Czuł to w sobie i widział na twarzach przechodniów, ale jakoś wcale się tym nie przejmował. Niech się dzieje co chce, i tak nic nie zmieni. Przez całe swoje życie nie zrobił nic, co jakkolwiek wpłynęłoby na losy świata. Nie potrafił nawet zająć się własną przyszłością, pozostawiając wszystko zwykłemu przypadkowi i woli czasu. Ogarnęła go czysta rezygnacja. Był przygotowany na wszystko, tak więc nie zdziwił się, kiedy nagle cały tłum ludzi, który go otaczał, poderwał się do biegu niczym wystraszone, galopujące konie. Młodzi i starzy, wszyscy miotali się w popłochu, potykając o własne nogi, płacząc i krzycząc. Ktoś krzyknął, że nadchodzi trzęsienie ziemi, że wszyscy mają uciekać, co tylko spotęgowało zamieszanie. Ludzie przepychali się, nie zwracając uwagi na nikogo. W tej jednej chwili wyjawiła się Gerardowi cała prawda o nowoczesnym społeczeństwie – każdy patrzy tylko na siebie. Zmartwiła go ta niespodziewana myśl, jednak nie ruszył naprzód razem z dzikim tłumem. Po części dlatego, że nie miał dokąd uciekać. A po części też dlatego, że wcale nie wierzył, aby rzeczywiście miał nadejść kataklizm. „W tym małym, sennym mieście nic się nie dzieje. Nie możliwe, aby nagle zatrzęsła się ziemia”. Tak więc Gerard stał w miejscu, zupełnie spokojny. Po chwili jednak syrena wreszcie ucichła, a chłopak jak niespodziewanie otrząsnął się z letargu. Jak okiem sięgnąć nie było żywej duszy, został całkiem sam na środku chodnika. W dodatku skończyła się piosenka, której słuchał. Na chwilę wyłączył odtwarzacz i wsłuchał się w głucha ciszę. Bez namysłu zrobił parę kroków przed siebie i wtedy jego wzrok przykuła jakaś postać po drugiej stronie ulicy. W obskurnej bramie stał jakiś chłopak, chyba niewiele młodszy od niego, sądząc po wzroście. Ubrany był, podobnie jak Gerard, cały na czarno, co wzbudziło zainteresowanie czarnowłosego. Przez chwilę przyglądał się chłopakowi, po czym zauważył, że ten także na niego spogląda. Stali tak dobra minutę po prostu się na siebie gapiąc. W końcu Gerard, sam nie wiedząc dlaczego, poruszył się i zaczął iść przez ulicę, która dzieliła go od nieznajomego. Ten jednak, widząc, że ktoś się zbliża, wycofał się w głąb bramy. Gerard przyspieszył kroku i wszedł w ciemny tunel. Chłopaka jednak już nie było. Nagle zauważył cień po drugiej stronie. Nie zastanawiając się długo krzyknął:
-Hej! Czekaj no! 
Nikt mu jednak nie odpowiedział. Gerard wbiegł na oświetlone, stare podwórko, kontrastujące z mrokiem tunelu. Zauważył chłopaka, próbującego uciec do klatki schodowej w kamienicy, jednak czarnowłosy był szybszy i złapał go za ramię w ostatniej chwili.
-Poczekaj, przecież nic ci nie zrobię. – rzekł cicho. Niższy chłopak obrócił się twarzą do Gerarda, ukazując duże, zielonkawobrązowe oczy, opadające na ramiona brązowe włosy i kształtne wargi, z których jedna przekłuta była kolczykiem. Spojrzał niepewnie na mężczyznę, ten jednak przyglądał mu się bezceremonialnie, nie okazując choćby odrobiny nieśmiałości. Trzeba przyznać, że brunet miał w sobie coś hipnotyzującego, coś niezmiernie pięknego, co sprawiało, że chciało się na niego zwyczajnie patrzeć. Po chwili niezręcznej ciszy Gerard spytał:
-Dlaczego stałeś tam taki spokojny, nie słyszałeś? Przecież zaraz koniec świata.
-Mógłbym cię spytać o to samo – odrzekł niższy, ściągając brwi w wyrazie zainteresowania.
-Nie wierzę w takie bzdury. – prychnął czarnowłosy, nadal nie spuszczając oczu z twarzy swojego rozmówcy. Im dłużej na niego patrzył, tym bardziej mu się podobał. Miał smukłą sylwetkę, symetryczne rysy twarzy, a do tego ubrany był niezwykle oryginalnie jak na przedstawiciela młodzieży, której znaczna część nosiła kolorowe dresy, czapki z daszkiem i hipsterskie okulary. Powiedzieć, że chłopak intrygował Gerarda to zdecydowane niedomówienie.
-A ty? – spytał Way, patrząc prosto w barwne tęczówki chłopaka.
-Ja też nie. To jest jakaś totalna bzdura. Widziałeś tych ludzi? Jakby ktoś do nich strzelał. – uśmiechnął się pobłażliwie. –Jestem Frank. – dodał.
-Gerard – wyciągnął dłoń do bruneta i podali sobie ręce. Staliby tak pewnie przez najbliższe parę minut, nie mając zupełnie tematów do rozmowy, ale też będąc zbyt tchórzliwi, żeby zwyczajnie się rozejść, gdyby nie potężny hałas dobiegający z daleka. Na głośny dźwięk obaj odwrócili się, poszukując jego źródła, jednak nic nie zobaczyli. W następnej chwili poczuli, jak grunt pod ich stopami drży. Gerard posłał Frankowi porozumiewawcze spojrzenie i obaj wyszli z podwórka na ulicę. To, co zobaczyli, tak bardzo ich zszokowało, że przez chwilę nie byli w stanie się poruszyć. W odległości około stu metrów od nich, w ziemi widniała wielka szczelina, która z każdą chwilą się powiększała. Asfalt pękał jak kruszony lód, ukazując ciemną dziurę pod sobą. Frank pierwszy się ocknął.
-Chodź. No już! – krzyknął, chwytając Gerarda za przedramię i rzucając się do biegu.  Za sobą słyszeli coraz głośniejsze huki, wszystko wokół nich niebezpiecznie drżało, wróżąc tylko jedno.
-D…dokąd biegniemy? – spytał Gerard zdyszanym głosem, próbując nadrobić kroku brunetowi.
-Do mojego auta! – krzyknął Frank. Czarnowłosy zupełnie nie rozumiał, o co chodziło brunetowi, jednak sam też nie miał pomysłu, co mogą zrobić. „Do auta? Przecież samochodem nie uciekniemy od końca świata.” Do Gerarda wreszcie dotarło, że to dzieje się naprawdę. Nie mógł temu zaprzeczyć, widząc cegły odpadające od ścian, łamiące się niczym zapałki drzewa i chmurę pyłu ze śniegiem, unoszącą się nad ich głowami. W tej chwili naprawdę zaczął się martwić. Był autentycznie przestraszony, mimo iż obiecał sobie, że do tego nie dopuści. Przecież tak oczekiwał tego dnia. Teraz jednak nie potrafił tak zwyczajnie odpuścić i się poddać. Zapomniwszy o wszystkim biegł z chłopakiem, którego ledwie poznał, a który jakimś cudem wydawał mu się niezwykle bliski. Minęli dwie przecznice, cały czas biegnąc. Zza ich pleców dochodziły czyjeś krzyki i płacz. Wreszcie dotarli do celu. Na chodniku zaparkowane było czerwone, sportowe auto.
-Masz prawo jazdy? – spytał w nagłym przypływie rozsądku Gerard.
-A jakie to ma teraz znaczenie? – odpowiedział Frank, wyjmując z kieszeni kluczyki i szybko wsiadając po stronie kierowcy. Faktycznie, nie było to teraz ważne. Gerard posłusznie usiadł na miejscu pasażera i odruchowo zaczął zapinać pasy, podczas gdy Frank uruchamiał silnik. Na twarzy bruneta malowała się jakaś dziwna mieszanka ekscytacji i niepokoju.
-Szybko, jedź! – wrzasnął Gerard, słysząc jak za nimi zawala się pierwszy budynek. Wkrótce także inne nie wytrzymały, zapadając się jak budowle z klocków, które znudziły się małemu dziecku. Kolejnych huków już jednak nie słyszeli, oddalając się z zawrotną prędkością od miasta. „Szybkie jest to cacko” pomyślał czarnooki, a zaraz potem spojrzał na siedzącego po jego lewej stronie Franka. Jego wzrok był niezwykle skupiony, kiedy prowadził samochód główną drogą, cały czas dodając gazu. Gerard ośmielił się odezwać:
-Myślisz, że nam się uda?
-Ale co? – Kierowca oderwał na chwilę oczy od ulicy i spojrzał przenikliwie na Gerarda, zupełnie go zawstydzając.
-No wiesz, uciec.
-A kto powiedział, że uciekamy? – w głosie bruneta słychać było coś, czego czarnowłosy nie potrafił określić.
-Dobra, więc jeśli nie uciekamy, to co my właściwie robimy? – Gerard próbował udać niewzruszonego, w rzeczywistości jednak miał w głowie mętlik po odpowiedzi Franka. Po co jadą tak szybko, jeśli nie po to, by się uratować? Po co pędzą, próbując oszukać przeznaczenie? Dlaczego nie zostali tam, na ulicy, tylko biegli do samochodu, jeśli teraz nie uciekają? Nic z tego nie rozumiał. Po chwili jednak dotarło do niego, że nie musi rozumieć. Nie musi wiedzieć. Tak długo, jak jedzie samochodem po autostradzie z brunetem czuł, że nic mu nie grozi. „Wszystko jest tak, jak powinno być” – pomyślał. „To właśnie miało się dziś wydarzyć. To jest ta zmiana, na którą czekałem. Wreszcie znalazłem coś, na czym mi zależało. Coś innego, wyjątkowego. Kogoś innego. Od śmierci i tak nie ucieknę; cokolwiek bym nie zrobił, umarłbym dzisiaj, to tylko kwestia czasu. I nawet jeśli wszystko ma się zaraz skończyć, nawet jeśli obaj umrzemy, nie dbam o to. Liczy się tylko to, że pędzimy przed siebie, razem. Przez te kilka chwil jesteśmy niepokonani. Może dziś jest koniec świata. A może to tylko nowy początek”.
-Jesteśmy, Gerardzie. – szepnął Frank w odpowiedzi, patrząc mu prosto w oczy. - Po prostu jesteśmy.

niedziela, 2 grudnia 2012

Nastoletni dorośli

Dzisiaj zupełnie odbiegam od tematu bloga. Postanowiłam podzielić się z wami swoimi przemyśleniami na temat dojrzewania (uhh, nawet to słowo tak okropnie brzmi). Oto list, który wysłałam do "Wysokich Obcasów", zainspirowana tekstem innej szesnastoletniej czytelniczki. Mam nadzieję, że skłonię was do dyskusji i refleksji :).


Zaciekawił mnie list czytelniczki „Roseanne”, który ukazał się w ostatnim wydaniu WO (48/703). Po części dlatego, że nareszcie poczułam, że nie jestem sama; że są oprócz mnie ludzie, którym młode lata uciekają przez palce. List ten skłonił mnie do refleksji nad swoim życiem i, niestety, doszłam do bardzo gorzkich wniosków.
Mam 16 lat, jestem młodą, towarzyską dziewczyną, za 2 lata osiągnę pełnoletność. Co dotychczas osiągnęłam? Co zrobiłam, aby zadbać o swoją przyszłość? Co będę wspominać za parę lat? Moja codzienność to jedna, wielka rutyna. Szkoła, dom, lekcje, sen – i tak w kółko. Nie mam czasu na rozwijanie swoich zainteresowań, a o zwyczajnym leniuchowaniu nie ma nawet mowy. Przy odrobinie szczęścia uda mi się w weekend spotkać z moim jedynym trojgiem przyjaciół. Moje myślenie zostało ukierunkowane tylko i wyłącznie na naukę, do czego przyczyniła się, prawdopodobnie nieświadomie, moja mama. Od dziecka mówiła mi, że stać mnie na więcej, że potrafię lepiej. Ja w to wierzyłam, a kiedy okazywało się, że jednak nie jestem w stanie czegoś robić miałam żal do siebie, bo nie byłam wystarczająco dobra. Wierzę, że moja mama mówiła to wszystko z dobrymi intencjami, chcąc mnie zmotywować do pracy, jednak ta motywacja zamieniła się z czasem w okrutny obowiązek. Kiedy w drugiej klasie gimnazjum zachorowałam na bezsenność ze stresu, straciłam przyjaciół i chęć do życia powiedziałam sobie: „Stop. Tak nie może być”. Zaczęłam powoli zmieniać swoje nastawienie, a także nastawienie rodziców. Powiedziałam im, że mnie przecenili, że to ja powinnam ocenić, czy jestem do czegoś zdolna, czy też nie. Zrozumieli to, a ja postanowiłam się wyluzować. Nie jest to łatwe, nadal prześladuje mnie przekonanie, że nigdy nie będę dość dobra. Nauczono mnie wymagać przede wszystkim od siebie, dlatego nie potrafię całkowicie zlekceważyć nauki i skupić się na tym, co sprawia mi przyjemność. Zewsząd zalewa mnie morze przymusu: „Musisz się uczyć, żeby dostać pracę. Musisz być ładna, mądra i zabawna, jak te panie w telewizji”. Nauczyciele straszą maturą, każą nam już wybierać sobie kierunek studiów. Ja nawet nie wiem, co będę jadła jutro na obiad, a co dopiero - kim będę w przyszłości. Mam marzenie, aby założyć zespół, ale wszyscy wkoło lekceważą ten pomysł. Według nich powinnam być prawnikiem, dentystą albo lekarzem. Mam już odkładać pieniądze na ZUS, planować imiona dla dzieci…
 Mam 16 lat, moje dzieciństwo prędko ucieka, a ja bardzo chciałabym pamiętać z niego więcej niż tylko strony z podręczników. Bezwiednie dołączyłam do całej masy rozgoryczonych, sfrustrowanych nastolatków, którzy nie są są gotowi do wejścia w dorosły świat. Mówi się, że współczesna młodzież zbyt szybko dorasta. Czy ktokolwiek zastanawia się, dlaczego?