Zaciekawił mnie list czytelniczki „Roseanne”, który ukazał
się w ostatnim wydaniu WO (48/703). Po części dlatego, że nareszcie poczułam,
że nie jestem sama; że są oprócz mnie ludzie, którym młode lata uciekają przez
palce. List ten skłonił mnie do refleksji nad swoim życiem i, niestety, doszłam
do bardzo gorzkich wniosków.
Mam 16 lat, jestem młodą, towarzyską dziewczyną, za 2 lata
osiągnę pełnoletność. Co dotychczas osiągnęłam? Co zrobiłam, aby zadbać o swoją
przyszłość? Co będę wspominać za parę lat? Moja codzienność to jedna, wielka
rutyna. Szkoła, dom, lekcje, sen – i tak w kółko. Nie mam czasu na rozwijanie
swoich zainteresowań, a o zwyczajnym leniuchowaniu nie ma nawet mowy. Przy
odrobinie szczęścia uda mi się w weekend spotkać z moim jedynym trojgiem
przyjaciół. Moje myślenie zostało ukierunkowane tylko i wyłącznie na naukę, do
czego przyczyniła się, prawdopodobnie nieświadomie, moja mama. Od dziecka mówiła
mi, że stać mnie na więcej, że potrafię lepiej. Ja w to wierzyłam, a kiedy
okazywało się, że jednak nie jestem w stanie czegoś robić miałam żal do siebie,
bo nie byłam wystarczająco dobra. Wierzę, że moja mama mówiła to wszystko z
dobrymi intencjami, chcąc mnie zmotywować do pracy, jednak ta motywacja
zamieniła się z czasem w okrutny obowiązek. Kiedy w drugiej klasie gimnazjum
zachorowałam na bezsenność ze stresu, straciłam przyjaciół i chęć do życia
powiedziałam sobie: „Stop. Tak nie może być”. Zaczęłam powoli zmieniać swoje
nastawienie, a także nastawienie rodziców. Powiedziałam im, że mnie przecenili,
że to ja powinnam ocenić, czy jestem do czegoś zdolna, czy też nie. Zrozumieli
to, a ja postanowiłam się wyluzować. Nie jest to łatwe, nadal prześladuje mnie
przekonanie, że nigdy nie będę dość dobra. Nauczono mnie wymagać przede
wszystkim od siebie, dlatego nie potrafię całkowicie zlekceważyć nauki i skupić
się na tym, co sprawia mi przyjemność. Zewsząd zalewa mnie morze przymusu: „Musisz
się uczyć, żeby dostać pracę. Musisz być ładna, mądra i zabawna, jak te panie w
telewizji”. Nauczyciele straszą maturą, każą nam już wybierać sobie kierunek
studiów. Ja nawet nie wiem, co będę jadła jutro na obiad, a co dopiero - kim
będę w przyszłości. Mam marzenie, aby założyć zespół, ale wszyscy wkoło
lekceważą ten pomysł. Według nich powinnam być prawnikiem, dentystą albo lekarzem.
Mam już odkładać pieniądze na ZUS, planować imiona dla dzieci…
Mam 16 lat, moje
dzieciństwo prędko ucieka, a ja bardzo chciałabym pamiętać z niego więcej niż
tylko strony z podręczników. Bezwiednie dołączyłam do całej masy
rozgoryczonych, sfrustrowanych nastolatków, którzy nie są są gotowi do wejścia
w dorosły świat. Mówi się, że współczesna młodzież zbyt szybko dorasta. Czy
ktokolwiek zastanawia się, dlaczego?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz