Obudził mnie głośny, pulsujący dźwięk, tak jakby ktoś
włączył pralkę na tryb powolnego wirowania. Przetarłem oczy myśląc, że ujrzę
obok siebie jakąś bliżej nieokreśloną maszynę, ale zamiast tego mój wzrok
powitały promienie słońca, bezgłośnie wlewające się do szpitalnej sali. Po
dłuższym zastanowieniu się stwierdziłem, że tym głuchym dźwiękiem, który
słyszę, jest moje własne, kołatające serce. Podniosłem się lekko na łóżku i w
jednej chwili zrobiło mi się potwornie niedobrze. Niechętnie podniosłem się i
powlokłem do łazienki, prosząc w duchu, abym nie wymiotował. Kręciło mi się w
głowie, a żołądek dosłownie skręcał mi się wkoło kręgosłupa. Zastanawiałem się,
co mogło spowodować ten stan, podczas gdy przemywałem twarz zimną wodą. Być
może antydepresanty zaczęły powodować efekty uboczne. Westchnąłem cicho i
opuściłem łazienkę, udając się w stronę swojej sali. Wtem, zza rogu wyłoniła
się postać pielęgniarki, niosącej moje śniadanie i porcję leków. Powiedziałem
jej, że niezbyt dobrze się czułem, co było skrajnym eufemizmem, gdyż tak
naprawdę miałem wrażenie, że ktoś przywalił mi w głowę patelnią. Kobieta w
białym fartuchu powiedziała mi, bym usiadł i coś zjadł, jednak ja nie mogłem
przełknąć nawet łyżki szarej, szpitalnej owsianki. Po chwili zjawiła się u mnie
lekarka, by dokonać porannego przeglądu, a gdy opowiedziałem jej o swoich
nieprzyjemnych doznaniach stwierdziła, że to na pewno lekarstwa oraz że
skonsultuje tę sprawę z ordynatorem. Poinformowano mnie także, że dziś
wyjątkowo moja wizyta u Gerarda odbędzie się wcześniej. Te wieści jednocześnie
ucieszyły mnie, jak i zaniepokoiły. Od wczorajszego wieczoru nie myślałem o
niczym innym oprócz dzisiejszej rozmowy z czarnowłosym. Przez pół nocy zastanawiałem
się, co będzie teraz z naszą relacją, jak to wszystko będzie wyglądać. Teraz dodatkowo
martwiłem się, czy nie stało się coś złego. Co było tak ważnego, by nie mogło
poczekać do popołudnia? Nagle cała pierwotna ekscytacja ze spotkania z lekarzem
przerodziła się w nieprzerwany strumień złych myśli i czarnych scenariuszy. Mój
umysł podpowiadał mi, że Gerard zrezygnuje z leczenia mnie, lub nawet –
jakkolwiek absurdalnie to brzmi – z pracy w tym szpitalu. W ułamku sekundy
zapętliłem się w tych przewidywaniach, nie będąc zdolnym do zatrzymania
pędzącego pociągu myśli. Gdzieś z głębi mnie odezwała się jednak intuicja, szepcząc,
że to zupełnie niemożliwe. Postanowiłem posłuchać jej, po pierwsze dlatego, że
nigdy mnie jeszcze nie zawiodła, a po drugie dlatego, że była ona moim jedynym
pocieszycielem. Nie wybiegać myślami. Nie oczekiwać najgorszego. Zaczynałem
powoli się tego uczyć, choć przychodziło mi to z trudem, biorąc pod uwagę fakt,
że byłem cholernym pesymistą. Potrafiłem jednak trzeźwo myśleć w niektórych
sytuacjach, dlatego wykluczyłem możliwość zrezygnowania przez Gerarda z pracy.
Nadal nie byłem pewien, co do jego postanowień odnośnie mnie, lecz postanowiłem
zdać się na bieg wydarzeń. Pozwolić rzeczom płynąć.
Nawet nie zauważyłem, kiedy zostałem w sali sam,
przytłoczony przez nudę i własne myśli. Postanowiłem poprosić ordynatora o
pożyczenie jego komórki, a kiedy ten się zgodził, poszedłem do małej świetlicy
i wystukałem numer Katy. Chciałem podziękować jej za wczorajszą wizytę i słowa
otuchy. Dziewczyna odebrała po paru sygnałach, rzucając śpiące „no?” do
słuchawki.
-Cześć Katy, obudziłem cię?
-Frank! – dziewczyna wydawała się zaskoczona, a jej głos
wydawał się nieco mniej zachrypnięty. – Przepraszam, nie widziałam, kto
dzwoni…yyy…bo spałam.
Zaśmiałem się cicho, żeby ukryć to, że w rzeczywistości
było mi trochę głupio.
-To ja przepraszam, nie chciałem cię obudzić. Która godzina
tak w zasadzie?
-Jest…parę minut po dziewiątej, w sobotę. –Jęknęła Katy
głosem cierpiętnicy, prawdopodobnie sprawdzając zegarek. – Ale w porządku, i
tak miałam wstać. Co tam u ciebie?
-Chyba wszystko dobrze. To znaczy, trochę ściska mnie
żołądek i mam przyspieszony puls, ale to pewnie od leków.
-Biedactwo. Mam nadzieję, że ci chociaż pomagają.
-Raczej tak. – wzruszyłem ramionami. –Ciężko to powiedzieć.
Na pewno dużo w tym zasługi doktora Way’a. –powiedziałem, zanim zdążyłem ugryźć
się w język.
-Czyli jednak to ci pomaga…No wiesz, wyrzucenie z siebie
wszystkiego.
Między nami zapanowała cisza.
-Tak, pomaga. Bardzo. Bardziej, niż się spodziewałem.
Bardziej, niż chciałbym przyznać.
-To dobrze, Frankie. To bardzo dobrze, oby tak dalej.
Musisz być silny, wiesz? Nie dla mnie czy dla kogokolwiek innego, ale dla
siebie. Zrób to dla siebie.
-Tak, tak, okej…–Moje myśli znowu odłączyły się od
wydarzeń, tak jakby ktoś nagle wyciągnął jakąś ważną wtyczkę, która uniemożliwiała
im wędrowanie w dowolnym kierunku. Ostatnio często miewałem uczucie
odrealnienia, wręcz depersonifikacji. W pewnym momencie przestawałem czuć
przynależność do danego miejsca i czasu, a zamiast tego rozpuszczałem się,
zatracałem na chwilę, by zaraz potem wrócić, nie mogąc sobie przypomnieć, co
robiłem. Irytowało mnie to, bo miałem wrażenie, iż za każdym razem, gdy się
rozszczepiam, wracam uboższy o jakąś cząstkę siebie. Poza tym nie wiedziałem,
co myślą sobie osoby, z którymi rozmawiam.
-Frank? Słuchasz mnie?
-Tak…przepraszam, po prostu jest mi niedobrze. Denerwuję
się spotkaniem z Gerardem. Boję się, że nie będzie chciał mnie leczyć.
Katy westchnęła do słuchawki.
-Nic się nie bój, mam dobre przeczucia. A wiesz przecież,
że ja się nigdy nie mylę. Spytaj go wprost, dlaczego tak się wczoraj zachował i
tyle. To jedyny sposób, by jakoś to ogarnąć. A jeśli naprawdę z ciebie
zrezygnuje…cóż, będzie też musiał zrezygnować z jedzenia albo zainwestować w
sztuczną szczękę po tym, jak moja pięść zderzy się z jego zębami.
-Haha, no jasne. Dzięki, Katy. Naprawdę ci dziękuję. I za
wczoraj, i za wszystko.
Uśmiechnąłem się, choć i tak moja przyjaciółka nie
mogła tego zobaczyć.
-Nie ma sprawy, licz na mnie. I, Frank, proszę, mów mi
wszystko. Nie obwiniaj się, że zwalasz mi problemy na głowę, bo tak nie jest.
Jesteś moim przyjacielem, a nie problemem. Wtedy ja będę mogła ci pomóc. Umowa
stoi?
-Stoi. Do zobaczenia, Katy.
-Trzymaj się.
Przez chwilę wpatrywałem się w ekran komórki, a kiedy zgasł, zaniosłem ją
do gabinetu doktora Toro. Korzystając z tego, iż odpięto mnie na dobre od
kroplówki, powędrowałem korytarzem aż do szklanych drzwi, które zamykały tę
część szpitala. Ze zdziwieniem spostrzegłem, że plastikowe krzesełka po drugiej
stronie są zajęte przed kilkoro młodo wyglądających ludzi. Zmarszczyłem brwi,
zastanawiając się, na co też może czekać tak liczna grupa osób, gdy nagle jedna
z dziewczyn złapała mój wzrok i uśmiechnęła się przyjaźnie. Odwzajemniłem gest,
choć czułem, jak rumienię się z zażenowania. Gdy drzwi do jednej z sal w
korytarzu uchyliły się, wszyscy czekający zniknęli za nimi, pozostawiając mnie
myślącego. Czy to była terapia grupowa? Wszystko na to wskazywało, lecz w takim
razie dlaczego mnie również tam nie było? Postanowiłem, iż zapytam o to
Gerarda. Przynajmniej będzie to lekki temat do zaczęcia rozmowy.
***
-Frank, usiądź… - zaczął niepewnie, unikając mojego wzroku.
Gerard stał zwrócony w stronę okna, krzyżując ręce na piersi. Gdy zwrócił się w
moją stronę, pod jego przydługą grzywką dostrzegłem podkrążone, zmęczone oczy, które
przecież jeszcze wczoraj wydawały się tak błyszczące. Nie mogłem znieść jego
widoku, nie mogłem znieść tego, jak się przeze mnie czuł. Serce pękało mi na
samą myśl o tym, że Gerard mnie nie chce, a dodatkowo ból, który najprawdopodobniej
sprawia mu moja obecność, po prostu rozdzierał mnie od środka. Nagle
zapragnąłem uciec, zerwać się z krzesła i najzwyczajniej w świecie opuścić to
miejsce. Puścić się biegiem przed siebie, jak najdalej od tych ścian, jak
najdalej od niego. Biec, płakać i zdechnąć gdzieś na polu, jak bezpański,
skopany pies. Tak właśnie postępowałem, gdy miałem problem – uciekałem od
niego. Wiedziałem jednak, że to na nic. Od siebie nigdy nie zdołam uciec.
Zamiast tego wziąłem głęboki oddech i zacisnąłem pięści tak mocno, że pobielały
mi knykcie.
-Frank…przepraszam. Tak strasznie cię przepraszam. To
wszystko nie tak miało wyjść. – Głos Gerarda był drżący i ledwo słyszalny,
niczym szelest liści za oknem. Niemal po każdym słowie brał kolejny oddech,
jakby próbował się uspokoić i w międzyczasie upewnić, że to, co mówi, ma sens.
Nie śmiałem mu przerywać, nie miałem nawet po co. Cudem wymusiłem na sobie
zupełną obojętność na słowa doktora; zwyczajnie chciałem, by to wszystko się
wreszcie skończyło. Gerard spojrzał na mnie nieśmiało, a widząc mój udawany
brak zainteresowania, zaczął ponownie.
-Proszę, pozwól mi wyjaśnić ci wszystko.
Prychnąłem, mimo że wewnątrz mnie wszystkie organy wręcz
skręcały się ze zdenerwowania.
-Chyba nie ma czego wyjaśniać. Poddałeś się chwili i wykorzystałeś
mnie, a potem zwyczajnie zostawiłeś. Nie martw się, przywykłem do tego. – Mój
głos był zimny niczym lód, ale tego właśnie pragnąłem. Pragnąłem zadać
Gerardowi ból i patrzeć, jak cierpi. Pragnąłem, by choć w minimalnym stopniu
poczuł to, co ja sam czułem. Odrzucenie. Pozwoliłem, by zalała mnie furia, by
zawładnęła moim umysłem i czynami.
Gerard wciągnął głośno powietrze, ale mimo to wciąż się nie
poddawał.
-Frank, proszę, nie traktuj mnie w ten sposób.
-W jaki niby sposób!? To ty nie powinieneś traktować mnie w
ten sposób! Co ty sobie w ogóle myślisz, Gerard? Całujesz mnie, odtrącasz, a
potem każesz mi tu przyłazić, niby po co? Nie potrzebuję twoich przeprosin. Za
parę dni wyjdę z tego przeklętego miejsca i nigdy w życiu się już nie spotkamy,
zapomnisz o mnie, a ja o tobie, i będę miał wreszcie święty spokój. –Przy
ostatnich paru wyrazach moja złość pękła, załamała się razem z moim głosem. Nie
potrafiłem udawać. Nie potrafiłem kłamać, nie jego, nie wtedy, gdy zieleń w
jego oczach gasła z każdym moim słowem. Spojrzałem na niego, a on w tym samym
momencie podniósł wzrok. Po raz pierwszy, odkąd go poznałem, widziałem w jego
twarzy to cierpiące, pozbawione nadziei spojrzenie, które znałem aż za dobrze.
Spojrzenie, które przez tyle lat codziennie widywałem w lustrze.
Westchnąłem i podszedłem do Gerarda, zawieszając wzrok na
jakimś punkcie za oknem.
-Przepraszam, Frank. To było niedopuszczalne z mojej
strony. To, co się stało, nie powinno mieć miejsca i nie powtórzy się więcej.
Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciał się więcej ze mną widywać.
Na widok jego zmieszanego wyrazu twarzy poddałem się. W
głębi siebie i tak wiedziałem, że go nie oszukam. Jak by nie patrzeć, jest w
końcu psychologiem i zna mnie. Pewnie jednak nie domyśla się, że go kocham.
Kocham go.
Dopiero w chwili, gdy wreszcie przyznałem to przed sobą,
poczułem całą energię tych słów. Myślałem, że już nigdy tego nie doświadczę, że
moje serce zostało roztrzaskane już zbyt wiele razy, by ponownie doznać tak
silnego uczucia. A teraz czuję je znowu, silne i prawdziwe. Na dłuższą chwilę
zakręciło mi się w głowie, a puls przyspieszył niebezpiecznie.
-Tak, to…było bardzo nie na miejscu. – Powiedziałem cicho,
przysuwając się delikatnie do Gerarda i lekko się uśmiechając. W mojej głowie
panował chaos od nadmiaru tak silnych i skrajnie różnych emocji. Nie sądziłem,
że jestem w ogóle w stanie odczuwać tak głęboko. Spodziewałem się, że doktor się odsunie,
jednak nic takiego się nie stało, a wręcz przeciwnie – również się do mnie
przybliżył, zanim wypowiedział kolejne słowa.
-Owszem, bardzo złe i niemoralne.
-Nieodpowiedzialne.
-Zdecydowanie naganne z mojej strony.
-Okropnie niedojrzałe.
-Karygodne.
Z każdym słowem odległość między nami zmniejszała się, a ja
patrzyłem, jak emocje na twarzy Gerarda przechodzą płynnie niczym gradient, od
zaskoczenia, przez niepewność, aż do skrępowania. Jego usta wygięły się w lekko
zawadiackim uśmiechu, gdy nasze nosy się zetknęły, a ja już wiedziałem, co
powinienem zrobić.
-Powiem więcej, doktorze. To było bardzo, ale to bardzo
niegrzeczne.
-Ach tak? Niby dlaczego?
-Bo nie pozwolił mi pan skończyć.
I wpiłem się w jego usta, jakby od tego zależało w tej
chwili moje życie. Gerard od razu mi się poddał, kładąc mi dłonie w pasie i
przyciągając jeszcze bliżej, niemalże próbując wchłonąć mnie całego. W naszym
pocałunku nie było nic z wczesnej nieśmiałości czy delikatnej złości, zamiast
tego owładnęła nami żądza, to najbardziej pierwotne pragnienie bycia z drugim
człowiekiem. Emocje, które obaj tak długo w sobie tłumiliśmy, wreszcie
spuszczone ze smyczy, szalały w powietrzu niczym dzikie zwierzęta. Gerard
jęknął przeciągle, gdy zaplątałem swoje ręce w jego potarganych włosach. Była w
tym wszystkim jakieś nieokiełznana, kosmiczna siła; siła, która zdawała się
mnie obejmować, przebiegać po skórze i przenikać do mojego wnętrza. Czułem, że
mógłbym rozdzielić ocean, pochwycić gwiazdy, zamknąć wrota piekieł. Byłem
zdolny do wszystkiego dla tego mężczyzny.
Ruchy naszych ust spowolniły, a potem zupełnie ustały, i
oderwaliśmy się od siebie, a ja poczułem w sobie przypływ gorąca, niczym wybuch
wulkanu albo eksplodujące słońce. W tej jednej chwili cały wszechświat zamarł,
a Ziemia spowolniła swój obrót tylko po to, by móc przyjrzeć się z bliska dwóm
ludziom, którzy zupełnie przypadkiem znaleźli siebie na jej ogromnej
powierzchni.
-Frankie…-szepnął Gerard, kładąc swoją twarz na moim
ramieniu. –Chciałem ci to powiedzieć już wcześniej, wiesz? Gdybyś…gdybyś dał mi
szansę, może nie musia-
-Ciiii. Wszystko w porządku, Gerard. – Głaskałem go po włosach,
między którymi tańczyły promienie ciepłego, wiosennego słońca. Będąc przy nim,
cały świat wydawał mi się nagle piękniejszy.
Czarnowłosy ujął moją twarz w rękach i skupił na niej swój
wzrok, szukając jakichkolwiek przeciwskazań, by powiedzieć to, co zamierzał.
Mimo strachu i niepewności, wyrażających się zapewne w moich rysach, coś dało
mu impuls do działania.
-Frank, zakochałem się w tobie od pierwszego razu, kiedy
spojrzałem w twoje oczy. Kiedy cię tu przywieźli, byłeś nieprzytomny, a ja
codziennie siedziałem przy tobie, kiedy spałeś, prosząc nie wiadomo jaką siłę
wyższą, żebyś się obudził. A kiedy znalazłem cię wtedy w łazience…coś we mnie
się obudziło. Zrozumiałem, że muszę ci pomóc odnaleźć swoją dawną siłę,
poczułem się odpowiedzialny. Od tamtego momentu wiedziałem, że muszę się starać
zdobyć twoje zaufanie. Ale ty…ty zawładnąłeś moimi myślami. Codziennie
wyczekiwałem momentu, w którym znowu cię zobaczę. Byłem zupełnym egoistą.
Wydawało mi się, że robię wszystko dla ciebie, a tak naprawdę myślałem tylko o
sobie. Specjalnie nie zapisywałem cię na terapię grupową. Myślałem, że uda mi
się…naprawić cię, jak jakieś zepsute radio. Jednocześnie wiedziałem, że tak nie
może być. Nie da się po prostu naprawić kogoś dla własnej wygody. To mnie
pożerało od środka. Ale czułem…czułem coś jeszcze. Coś ogromnego, trudnego do
opisania. Bałem się, że przez swoje uczucia stracę profesjonalne podejście,
zaślepiony nimi po prostu cię złamię. I tak się też zresztą stało. Dlatego
wtedy tak zareagowałem, zwyczajnie spanikowałem. Ja…Frank, mam nadzieję, że
potrafisz mi to wybaczyć?
-Gerard … - nie wiedziałem, co mam dalej powiedzieć. Jeśli
myślałem wcześniej, że byłem przygotowany na taki obrót wydarzeń, musiałem być
głupcem. Wszystko toczyło się tak szybko, zbyt wiele rzeczy mnie rozpraszało. Dopiero
co zaczynałem przyzwyczajać się się do bliskości drugiej osoby, do ciepłych
dłoni i miarowego oddechu Gerarda, a teraz musiałem dodatkowo sformułować jakąś
spójną wypowiedź. Moje emocje były niespójne, poplątane. Z jednej strony
pragnąłem Gerarda bardziej, niż kogokolwiek, czegokolwiek innego. Pragnąłem
wyzdrowieć, aby móc z nim być, wspierać go i choć po części odrobić dług, który
u niego miałem. Chciałem, aby czuł się szczęśliwy i kochany, tak jak ja się
przy nim czułem. Z drugiej strony bałem się. Bałem się poczucia zależności od
drugiego człowieka, ewentualnego odrzucenia i tego, że nigdy nie uda mi się być
tak dobrym dla niego, jakbym tego chciał. Gdzieś w głębi mojej głowy wciąż
tkwiło poczucie, iż nie zasługuję na miłość, iż nigdy nie będę wystarczający
dla nikogo. Moje obawy potęgowała także możliwość, że kiedyś go zranię. Tego
bałem się najbardziej. Scenariusz, w którym nie udaje mi się w pełni wyzdrowieć
i w końcu zwyczajnie uciekam, był bardzo prawdopodobny. Tym razem jednak nie
byłem sam. Miałem u boku wspaniałą osobę, gotową pomóc mi w każdej sytuacji,
gotową zaakceptować mnie takim, jakim byłem. Zdecydowałem, że nie mogę już
dłużej unikać poważnych decyzji.
-Oczywiście, że ci przebaczam. Gdyby nie ty, nie wiem, co
by się ze mną stało. To dzięki tobie zacząłem znowu wierzyć, że kiedyś może być
dobrze. To niby nic, ale od nadziei wszystko się zaczyna, prawda?
–Przyciągnąłem go do siebie jeszcze bliżej i zagłębiłem twarz w zgięciu jego
ramienia.
-Kocham cię. –szepnąłem, bo ściśnięty z nerwów żołądek nie
pozwalał mi na wyartykułowanie dźwięków. –Kocham twój głos i jak drapiesz się
za uchem, kiedy jesteś skrępowany. Kocham twoje dłonie i ekspresywną
gestykulację. Kocham twoje wiecznie poczochrane włosy, kocham to, jak mówisz
bokiem ust i zakładasz nogę na nogę, kiedy siedzisz. Kocham całego ciebie.
Jesteś…piękny.
Piękny to było idealne określenie Gerarda. Odnosiło się
bowiem nie tylko do jego powierzchowności, ale również do jego wnętrza, które
zdawało się wręcz promieniować na zewnątrz. Czułem się okropnie zażenowany
swoim śmiałym wyznaniem, jednakże nie żałowałem go. Zaśmiałem się cicho do
siebie. To była jedna z najodważniejszych rzeczy, jaką zrobiłem i szczerze,
podobało mi się uczucie, jakie po sobie pozostawiła. Uczucie wygranej. Gerard
westchnął cicho, przesuwając swoje dłonie po moich plecach.
-Frankie… myślałem, że zaufanie to najcenniejsza rzecz,
jaką możesz mnie obdarzyć. A ty dałeś mi coś więcej, dałeś mi swoje serce,
swoją miłość, Frank. To…najważniejsza rzecz, jaką człowiek może podarować
drugiemu człowiekowi. Wiem, że się boisz, ale wiedz, że ja zawsze będę przy
tobie. Jesteś jedną z najsilniejszych i najodważniejszych osób, jakie poznałem.
Większość ludzi, która przeszła przez podobne rzeczy, nie zdobyłaby się na ponowne
otworzenie się, na zaufanie komukolwiek. To tylko i wyłącznie twoja zasługa,
Frank. Udało ci się. Jestem…jestem z ciebie dumny. –Gerard przerwał na chwilę,
całując mnie w czoło. – I bardzo, bardzo cię kocham.
*****
Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że jest mi strasznie głupio z powodu tego, że tak długo mnie nie było. Chyba zupełnie straciłam już talent pisarski. Naprawdę nie wiem, jakim cudem w ogóle zabrałam się za kontynuowanie tego opowiadania. W ostatnim czasie nałożyło się na siebie dużo nieciekawych spraw związanych z moim życiem osobistym, jednak nie próbuję się usprawiedliwiać, bo to bez sensu. Nadal piszę to głównie dla siebie, choć fakt, że moje opowiadanie ma czytelników, jest dla mnie ogromnym pochlebstwem. W szczególności chciałabym podziękować Ali za jej motywujące słowa, bez niej najprawdopodobniej przeciągałabym pisanie tego rozdziału w nieskończoność :). Zdaję sobie sprawę z kiczowatości tego czegoś powyżej, choć w sumie cała ta historia ma w sobie dużo z tandetnego filmu o miłości XD. Tak czy siak, zbliżamy się do końca. Od razu dam wam znać, iż mam kilka niespodzianek zaplanowanych po zakończeniu tego short-story, aby nie zostawić was znowu z niczym. Mam nadzieję, że ten miesiąc wakacji spożytkuję W MIARĘ produktywnie, choć jak znam siebie, prawdopodobnie będziecie musieli uzbroić się w cierpliwość.
P.S. Wciąż czytam waszą twórczość i cieszę się, że do grona pisarzy przyłączyło się kilka nowych osób :>. Jestem wstrętnym ninja i nie piszę komentarzy, za co biję się w pierś i pewnie pójdę do piekła D:. Miejcie łaskę nad grzesznicą XD.
Kocham każdego z was <3. Dziękuję, że jesteście.
xoxo Kot
Powoli zaczęłam się zastanawiać czy w ogóle mogę liczyć na kontynuację tego opowiadania. A jednak mogłam i dobrze, że to zrobiłam. Boli mnie to, że piszesz bardzo, ale to bardzo nieregularnie, a teksty pojawiają się żadko. Człowiek zacznie coś czytać, ale później, z biegiem czasu, wątki zaczynają się rozpadać i całość przestaje się kleić - teraz też musiałam sobie przypomnieć o co tak właściwie chodziło.
OdpowiedzUsuńJeśli idzie o sam tekst, to naprawdę przyjemnie się go czytało, choć tematyka nie jest łatwa - czasem znajdujemy kogoś, komu chcemy pomóc, jednak na końcu okazuje się, że jest to niemożliwe. To najgorsze uczucie na świecie - bezsilność.
Tak więc niecierpliwie czekam na następny rozdział.
Pisanie jest dla ciebie forma terapii? Jeśli tak, to cieszę się, że nie jestem sama ;)
Tak, pisanie to dla mnie pewna forma oczyszczenia siebie ze zbędnych myśli, choć nie ukrywam, że piszę także ze względu na artystyczne aspekty mojej osobowości :). Bardzo mi przykro, że to wszystko tak nieregularnie się pojawia, ale chyba nic z tym nie mogę zrobić. Nigdy nie umiałam trzymać się terminów, zwłaszcza jeśli chodziło o tworzenie czegoś od siebie. Dodatkowo mój chorobliwy perfekcjonizm każe mi myśleć, że wszystko, co robię, jest do niczego. Mimo to cieszy mnie, że są jeszcze osoby, którym to opowiadanie jako-tako się podoba :). Zawodową pisarką jednak na pewno nie zostanę XD.
OdpowiedzUsuń