Gerard Way nie był zdenerwowany czy nawet zły. Gerard Way
nie był także urażony. Gerard Way był po prostu piekielnie wściekły. Furia
zdawała się utrudniać mu normalne myślenie i kontrolowanie swoich ruchów,
wybuchając w nim jak wulkan i rozpętując ogniste tornada w jego umyśle. Szalejąca
pożoga pochłaniała wszystko na swojej drodze, jednocześnie aktywując w jego
mózgu obszary, o których istnieniu nie miał nawet pojęcia. Miał ochotę zabijać,
obdzierać swoich wrogów ze skóry, patroszyć ich zwłoki, a potem samemu się
podpalić. Czuł się tak, jakby za chwilę miał stracić zmysły i zemdleć z
nadmiaru targających nim emocji. Czuł gorzki posmak na języku, lecz mimo to
starał się wyglądać na opanowanego, przymykając oczy i oddychając głęboko. Były
to jednak tylko pozory. Nikt, naprawdę nikt inny nie powodował w nim tak
skrajnej złości, jaką wywoływał ten mały, głupi gnojek, stojący na środku
korytarza i śmiejący się w głos ze swojej, jak mu się wydawało, ciętej riposty.
Gerard Way poprzysiągł sobie już wielokrotnie, że zamorduje, rozszarpie na
kawałki tego dzieciaka, jednak, nie wiedzieć czemu, nadal dawał mu sobą
bezkarnie manipulować, co napawało go obrzydzeniem do samego siebie. W tamtej
chwili cała jego dawna „przyjaźń” z brunetem wydawała mu się po prostu żałosna.
Ten bezczelny dupek Iero obrażał jego ukochany zespół, jego ukochane Bring Me
The Horizon, a on nie potrafił zrobić nic oprócz zaciśnięcia pięści i nieudanej
próby uspokojenia oddechu. Nauczył się ignorować obelgi i wyzwiska pod jego
adresem bez cienia zainteresowania, ale jeśli w grę wchodził jego gust
muzyczny…cóż, można powiedzieć, że nerwy delikatnie mu puszczały. „To nie jest
nawet prawdziwy metal” brzmiało nadal w jego głowie. Phi, też mi argument.
Wielki znawca się znalazł. Gerard miał już serdecznie dość „obrońców
prawdziwego metalu”, dla których jedynym liczącym się gatunkiem muzycznym był
death metal, a zespoły grające inne podgatunki to „banda pedałów” albo
„sprzedające się cioty”. Gerard nie znosił dzielenia zespołów na lepsze i
gorsze; słuchał po prostu tego, co lubił, nie zważywszy na ignorantów i
fanatyków, jednak ten jeden idiota szczególnie go irytował. Iero był niczym
mała drzazga, której nie dało się usunąć, niczym brzęczący nocą komar, niczym…
-„Hej, Way, co cię tak zatkało? Twoje pedały aż tak wiele
dla ciebie znaczą? A może sam jesteś jednym z nich, co?”
Tego było już stanowczo za wiele. Iero przekroczył kolejną
granicę, zahaczając o terytorium jego orientacji seksualnej. Gerard doskonale
wiedział, że to tylko prowokacja, tani chwyt, by wpędzić go w kłopoty, ale w
tamtej chwili nie miało to dla niego znaczenia. Zanim zdążył przeanalizować
sytuację i zlekceważyć ten tani popis umiejętności krasomówczych, jego pięść
zderzyła się boleśnie z policzkiem Iero. Chłopak zachwiał się i podparł o
ścianę, wpatrując się z niedowierzaniem w czarnowłosego chłopaka, który również
nie krył zdziwienia swoją reakcją. Mimo iż Iero był od niego o wiele mniejszy,
Gerard nigdy nie próbował mu się postawić, a o fizycznym ataku nie było nawet
mowy. Chłopak miał za sobą połowę drużyny futbolowej, gotowej zmiażdżyć go, gdy
tylko wykona niewłaściwy ruch. Jakikolwiek protest czy próba samoobrony
równałaby się z jego niewyjaśnionym zniknięciem i śmiercią w tajemniczych
okolicznościach, oczywiście bez żadnych świadków. W tamtej chwili jednak na
twarzy Gerarda malowała się, oprócz przerażenia, nuta szyderczego samozadowolenia.
Po raz pierwszy w życiu zrobił to, odważył się zwyczajnie przywalić swojemu
dawnemu przyjacielowi. Przez głowę Gerarda przemknęła myśl, że jego
stereotypowy, homofobiczny ojciec byłby dumny ze swojego syna, który w końcu
zachował się jak mężczyzna. Maleńka iskra radości zgasła jednak tak szybko, jak
się pojawiła, gdy z ust mniejszego chłopaka popłynęła stróżka krwi. Gerard
natychmiast pożałował swojego czynu. Iero przyłożył dłoń do warg, chcąc zetrzeć
karminową posokę, jednocześnie wyraz jego twarzy zmienił się. Posłał Gerardowi
tak zimne, pogardliwe spojrzenie, że tamten zatrząsnął się z nerwów i
momentalnie oblał zimnym potem. Gerard wiedział, że ma po prostu przerąbane.
Przez chwilę łudził się, że skoro korytarz był pusty, a wszyscy nauczyciele już
od paru minut prowadzili w spokoju swoje lekcje, to zdoła wziąć nogi za pas, a kara
go ominie, lecz widząc mordercze i żądne zemsty spojrzenie Iero, pozbył się
wszelkich wątpliwości. A więc czeka go niechybne zbicie na kwaśne jabłko. Przy
odrobinie szczęścia może uda mu się doczołgać po szkole do domu, w przeciwnym
razie będzie musiał upokorzyć się jeszcze bardziej i zadzwonić po karetkę.
Gerard przełknął głośno ślinę czując, jak w jego gardle formuje się ogromna
kula strachu. Cała złość i odwaga opuściły go, zastąpione przez panikę i wizję
nadchodzącego bólu i wstydu. Chciał jak najszybciej rzucić się do wyjścia ze
szkoły, ale zdawało mu się, że jego nogi zrobione były z waty albo galarety.
Zwyczajnie stał w miejscu, przerażony i niepewny swojej przyszłości, podczas
gdy Iero wypluł resztkę krwi i przetarł twarz wierzchem dłoni. Na jego policzku
widniało sporej wielkości zaczerwienienie, które wkrótce miało przerodzić się w
siniak lub obrzęk, ale w tamtej chwili nie stanowiło to dla Iero istotnego
problemu. Pewnym ruchem odepchnął się od ściany i ruszył w kierunku Gerarda,
który zdawał się teraz po prostu kurczyć i zapadać pod ziemię.
-Ty mały…ty jebana cioto. Nawet nie wiesz, jak bardzo masz
teraz przesrane. – W jego głosie nie było słychać już szyderstwa ani nawet
szoku. Mówił dosadnie i rzeczowo, jak gdyby prowadził wykład na uczelni. Po
chwili zaśmiał się, ale jego śmiech brzmiał nienaturalnie mrocznie, jakby
opętał go żądny zemsty demon. Iero wolnym krokiem zbliżał się do czarnowłosego,
lecz ten opamiętał się i zaczął cofać, by w końcu zderzyć się plecami z chłodną
powierzchnią ściany. Gerard rozważał krzyk, ale głos ugrzązł mu w gardle,
niczym ptak uwięziony w zbyt małej klatce. Nie był w stanie zrobić nic, nie był
w stanie nawet racjonalnie myśleć, sparaliżowany strachem i zwyczajnie
pokonany. Jego oczy zaszkliły się, gdy Iero znalazł się w odległości metra od
niego, a kiedy czarnowłosy poczuł jego oddech na swoim uchu, ze strachu
przestał nawet oddychać i zacisnął powieki.
-Po szkole. Ja i ty, sami. Zobaczysz, co znaczy prawdziwy
ból, rozumiesz szmato? I nawet nie myśl o ucieczce, jeśli chcesz jeszcze żyć.
Moja ekipa wie, gdzie mieszkasz, pedale.
Iero wysyczał ostatnie zdanie wprost do ucha Gerarda, po
czym powiększył przestrzeń między nimi i splunął mu prosto pod nogi. Gerard
otworzył oczy dopiero wtedy, gdy usłyszał oddalające się kroki i trzask
zamykanych drzwi od klasy na piętrze. Musiała minąć kolejna chwila, by
przypomniał sobie o nabieraniu powietrza. Gdy świeży tlen dotarł do jego mózgu,
tryby w głowie Gerarda zaczęły pracować, przetwarzając informacje, które do
niego dotarły. Gdy uświadomił sobie swoje położenie, jego oddech momentalnie
przyspieszył. A więc ma stanąć oko w oko ze swoim przeznaczeniem za niecałe 6
godzin. Pozostało mu tylko 6 godzin życia, zanim zostanie z niego miazga na
ziemi. Świetnie. Po prostu wybornie. Dlaczego nie mógł zwyczajnie zignorować
Iero? Co mu strzeliło do tego nienormalnego łba, żeby tak się narazić? Przecież
jego ruch był zwyczajnym samobójstwem. Mógł równie dobrze wyminąć tego karzełka
i w spokoju udać się na lekcje, ale oczywiście musiał mu przyłożyć. A teraz on
przyłoży mu, i to o wiele, wiele mocniej. Gerard zaczął analizować wszelkie
możliwe wyjścia z tej sytuacji, które nie sprowadzałyby się do jego haniebnej
śmierci na szkolnym boisku, jednak z westchnieniem stwierdził, że takowe po
prostu nie istnieją. Czarnowłosy nigdy nie umiał się bić, dotychczas nawet nie
odczuwał potrzeby posiadania takiej umiejętności. Dopiero, gdy w szkole pojawił
się ten kurdupel, jego życiu zaczęło zagrażać niebezpieczeństwo. Jakimś cudem
ten pierwszak zdołał zjednać sobie przychylność licealnej społeczności, na
czele której stała niesławna grupka mięśniaków, znanych jako drużyna futbolowa.
On także, jako jedna z pierwszych osób, wniósł do szkoły modę na noszenie
glanów i ubieranie się na czarno, co szybko przyjęło się do zwyczajów
obowiązujących w placówce, a wszelkie odstępstwa od tej normy były uważane za
znak buntu i duszone w zarodku. Gerard, ze swoimi kolorowymi rurkami i
czerwonym krawatem, stanowił więc jednostkę potencjalnie niebezpieczną i
należało go zniszczyć. Przecież mógłby, dajmy na to, udusić kogoś tęczową flagą
czy spowodować u kogoś atak ostrej epilepsji. Najgorsze w tym wszystkim było
jednak to, że Gerard przez pewien czas był lekko zauroczony w Iero. Choćby
próbował, nie mógł wyprzeć się tego, że od najmłodszych lat byli najlepszymi
przyjaciółmi, a ich relacja trwała bardzo długo. W gimnazjum uczucie Gerarda do
Franka zaczęło rosnąć, przeradzając się w coś, czego czarnowłosy bał się i nie
potrafił zrozumieć. Iero w jego oczach stał się atrakcyjny, a ponadto wyróżniał
się z tłumu i potrafił odrzucić panujące konwenanse. Ten atrybut osobowości
Iero zrobił na Gerardzie niemałe wrażenie, do czego, naturalnie, nigdy się
otwarcie nie przyznał. Szybko pozbył się dręczącego go zadurzenia, a w obecnej
sytuacji, żywienie jakichkolwiek uczuć do tego małego gnojka wydawało mu się po
prostu śmieszne. Jakim cudem Gerard mógł kiedykolwiek patrzyć na bruneta inaczej,
niż wzrokiem pełnym pogardy? Gerard oderwał się nagle od swoich myśli,
zauważając, że wchodzi w zakazane ostępy jego umysłu. Poza tym, był solidnie
spóźniony na lekcję, co w ostateczności zmusiło go do dowleczenia się pod klasę
i skonfrontowania z oburzoną nauczycielką.
Gerard spędził resztę dnia nerwowo spoglądając za okno i
kryjąc się przed Iero na przerwach w pomieszczeniu gospodarczym. Panie
sprzątaczki nie omieszkały wyrazić swojego niezadowolenia z pobytu Gerarda w
ich składziku, jednak zdecydowały się tolerować jego obecność, wyczuwając
jakieś poważne pobudki w zachowaniu czarnowłosego. Sam chłopak nie narzekał
zanadto na miejsce, w którym przebywał – było tu cicho, ciemno i, co
najważniejsze, nie było tu Franka. Gdy wymówił w myślach jego imię, wzdrygnął
się lekko, bowiem przez cały czas ten kurdupel figurował w jego umyśle tylko
pod nazwiskiem, ewentualnie różnymi, niezbyt pochlebnymi, ksywkami. Gerard od
dawna nie używał jego imienia, praktycznie zapominając, że tamten je w ogóle
posiada. Frank… tak, to imię całkowicie pasowało do kogoś, kto lubuje się w
dręczeniu słabszych i odzieraniu ich z resztek godności.
Do czasu, gdy zaczęła się ostatnia lekcja Gerarda, chłopak
zdążył już przerobić mniej więcej trzysta możliwych scenariuszy jego
konfrontacji z Frankiem. Zdołał także poniekąd pogodzić się ze swoim losem i
relatywnie uspokoić, lecz kiedy zabrzmiał ostatni tego dnia dzwonek, umysł
Gerarda na nowo zalała fala strachu przed bólem i upokorzeniem. Czuł się tak,
jakby ktoś wbił mu nóż w żołądek, a potem pomachał nim beztrosko w różnych
kierunkach, powodując torsje i napad paniki. Gerard celowo zwlekał ze
spakowaniem książek i wyjściem z klasy, jednak słysząc ponaglający głos
nauczyciela, niepewnie opuścił klasę. W szkole wciąż było mnóstwo uczniów i
Gerard przez chwilę pomyślał, że może uda mu się po prostu wtopić w ludzką masę
i uniknąć bójki, lecz wtem przypomniał sobie ostrzeżenie Iero, praktycznie
wyszczekane prosto do jego ucha; i stracił wszelką nadzieję. Być może, gdy Iero
zaspokoi już swoją morderczą żądzę krwi, zostawi Gerarda w spokoju,
przynajmniej na tak długo, by lekarze naprawili mu złamane żebra. Gerard nie
był jednak tego pewien.
Rozglądając się chaotycznie wkoło siebie, wykonał parę
kroków w stronę wyjścia z placówki i popchnął drzwi, czując na policzku ciepło
letniego popołudnia. Letnia aura nie wpływała jednak na samopoczucie Gerarda,
które teraz wykonywało zjazd w dół z prędkością światła. Już sama czynność
otwierania drzwi zdawała się być nie lada wyczynem. Gerard był po prostu
wyprany z sił i gotowy, aby się poddać. Wkoło nadal przebywało wiele osób, a
kilkoro nauczycieli pilnowało boiska i wejścia do szkoły, więc Gerard oparł się
plecami o chłodną fasadę budynku i zwyczajnie czekał, aż tłum zniknie mu z pola
widzenia. Przymknął na chwilę oczy, starając się nie myśleć o tym, co go czeka.
Po paru minutach, ostatnie rozmowy na parkingu ucichły i zabrzmiał dzwonek,
oznajmiający początek kolejnej lekcji. Gerard niepewnie otworzył oczy i ujrzał
Franka, stojącego tuż na skraju parku, przylegającego do ogrodzenia terenu
szkoły. O dziwo, postawa bruneta nie wyrażała gotowości do walki ani chęci
zrobienia nikomu krzywdy. Wręcz przeciwnie, Iero opierał się nonszalancko o
pień drzewa, krzyżując ramiona na piersiach i wpatrując się w Gerarda
wzrokiem…No właśnie? Co oznaczał ten wzrok? Z takiej odległości ciężko było to
jednoznacznie rozstrzygnąć, jednak w umyśle Gerarda jawił się on jako znak…wahania?
Nie, to nie było możliwe. Iero nigdy nie odpuszczał, a zwłaszcza jemu. Gerard
wziął głęboki oddech i zaczął stawiać ociężałe kroki w kierunku bruneta.
Wiedział, że nie może tego dłużej odwlekać, a, będąc szczerym, wolał skończyć z
głową na trawie niż na betonie przed szkołą. Czarnowłosego oblał zimny pot, po
raz kolejny tego dnia. Z każdym centymetrem, który zbliżał go do swojego
oprawcy, jego nogi stawały się cięższe, jak gdyby był w jakimś przeklętym
koszmarze. Miał wrażenie, że zaraz jego ciało kompletnie zapadnie się pod ziemię,
co w sumie nie byłoby takie złe w obecnej sytuacji. Wreszcie, po paru minutach
cierpiętniczego marszu, Gerard stanął w odległości kilku metrów od Iero, który
przez cały ten czas nie zmienił pozycji i patrzył na niego wciąż tym samym,
nieodgadnionym wzrokiem. Między chłopakami panowała cisza, zakłócana jedynie
cichym śpiewem ptaków w oddali, jednak atmosfera stawała się coraz gęstsza i
bardziej napięta. Gerard chciał, by było już po wszystkim, dlatego odezwał się
pierwszy, ledwo co wydobywając dźwięk ze ściśniętego obawą gardła.
-No dalej, Iero. Przyszedłem. Możesz już przejść do rzeczy?
Na twarz Franka momentalnie wpełzł chytry uśmieszek,
oznajmiający, że wciąż ma zamiar stłuc Gerarda na kwaśne jabłko. Odepchnął się
od drzewa i zmniejszył odległość między nim a czarnowłosym.
-Way, Way, Way… - westchnął sarkastycznie, niczym jakaś
upiorna wersja nauczycielki, która karci nielubianego ucznia. –Wreszcie się
spotykamy. Być może nie do końca w takich…okolicznościach, jakie sobie
wyobrażałem, ale jednak. Nie stchórzyłeś. Braaaawo. – Przeciągnął ostatnie
słowo i zaklaskał parę razy tuż przed twarzą Gerarda. Słowa, wypływające z ust
Franka, zdawały się czarnowłosemu obleśne i oślizłe jak węże. Mimowolnie
zacisnął pięści, szykując się do kontrataku, jednak było już za późno. W jednej
sekundzie Iero znalazł się przy nim i przycisnął jego ciało do drzewa,
praktycznie rzucając Gerardem jak szmacianą lalką. Czarnowłosy był w szoku i
nie do końca wiedział, co się właśnie stało, jednak w przypływie adrenaliny i
emocji zaczął wierzgać nogami i rękami, próbując uderzyć Franka. Ten jednak
zacisnął jedną rękę na gardle Gerarda, a drugą uderzył go w twarz, wywołując
cichy jęk z ust Gerarda. Iero naparł całym ciałem na ciało Way’a,
uniemożliwiając mu jakiekolwiek ruchy. Gerard próbował nabrać powietrza, jednak
dłoń Franka skutecznie mu to uniemożliwiała. Po chwili, Gerard przestał się
szamotać, zupełnie się poddając. Brakowało mu powietrza, zwyczajnie się dusił i
błagał w duchu, aby jego śmierć była szybka i bezbolesna. Wcześniej wydawało mu
się, że był przygotowany na wszystko, przygotowany na własną śmierć w parku
przy szkole, jednak rzeczywistość okazała się brutalniejsza. Gerard naprawdę
nie chciał umrzeć, nie w ten sposób, nie tutaj. Jego oczy zaszkliły się, kiedy
po raz ostatni spróbował nabrać wdech, a potem jego ciało rozluźniło się,
wszystkie jego mięśnie straciły napięcie i osunął się pod ciałem Franka,
upadając na zalegające na trawie kamienie. Iero, jakby porażony prądem,
odskoczył od nieprzytomnego Gerarda, a w jego oczach pojawiło się czyste
przerażenie. Gerard leżał bezwładnie na ziemi, blady i nieruchomy, a z jego
głowy sączyła się mała stróżka krwi. Franka ogarnęła panika.
-Ja pierdolę, Gerard, nie! – ogarnięty szokiem i bólem
ukucnął tuż przy głowie czarnowłosego, próbując ją unieść, ocucić. Odruchowo
chwycił nadgarstek Gerarda, starając się wyczuć puls. Przez chwilę pod palcami
nie czuł niczego, ale gdy zacisnął uścisk, skóra Gerarda zaczęła delikatnie
pulsować. W panice Frank przyjrzał się klatce piersiowej czarnowłosego. Ani
drgnęła.
-Gerry…Gerry, proszę…ja…Gee…O Boże, co ja narobiłem!? – Do
Franka zaczęła dochodzić powaga sytuacji. Gerard żył, to było najważniejsze,
ale był tak bliski śmierci. Jeszcze chwila, jeszcze sekunda dłużej bez
powietrza, a mógłby…Ciałem Franka targnął głęboki szloch, niczym skowyt
skopanego psa.
-Ge…Gerard…-dukał przez łzy, gładząc czarnowłosego po
policzku. – Gerard, obudź się…Obudź się. Ja…-kolejna fala płaczu przerwała mu
wpół zdania. –Przepraszam. Gee. Tak strasznie mi przykro, ja nigdy nie
chciałem…Gee, ja…ja cię, kurwa, kocham. Proszę, nie zostawiaj mnie. – Ostatnie
zdanie wypowiedział niemal niesłyszalnym szeptem, bojąc się przyznać do
własnych uczuć przed samym sobą. Dłużej już jednak nie potrafił ich ukrywać,
nie teraz, kiedy ciało chłopaka, którego darzył tak wielkim uczuciem, leżało nieprzytomne
na ziemi. Ostatnia resztka rozsądku pojawiła się nagle w głowie Franka, gdy
przypomniało mu się, jak na zajęciach z pierwszej pomocy uczyli się robić
sztuczne oddychanie. Nie mając już nic do stracenia, brunet przyłożył swoje
wargi do sinych ust Gerarda, odchylając jego głowę i jednocześnie zaciskając
płatki nosa. Powoli nabrał powietrza i wtłoczył je w płuca czarnowłosego,
sprawdzając jednocześnie, czy jego klatka piersiowa się unosi. Powtórzył tę
czynność parę razy, jednak bez rezultatu. Zrezygnowany i zdruzgotany, Frank
złożył na ustach Gerarda nieśmiały pocałunek. Nie tak to sobie wyobrażał, nie
tak, to wszystko nie miało tak wyjść. Frank rozłączył ich wargi i sięgnął po telefon,
aby wezwać pogotowie, jednak nagle usłyszał szeleszczący dźwięk nabieranego
głośno powietrza i ujrzał, jak powieki Gerarda unoszą się powoli. Ulga, jaką
poczuł w tamtej chwili, była nie do opisania. Nie liczyło się nic innego, nic
oprócz tego, że Gerard żył i oddychał. Czarnowłosy chwycił się za głowę,
najwyraźniej próbując sobie przypomnieć, co się stało. Rozejrzał się niemrawo
dookoła i gdy tylko zorientował się, kto siedzi tuż obok niego, jego źrenice
rozszerzyły się ze strachu i zaczął nieudolnie podnosić się z ziemi.
-Ciii, już już, spokojnie. Nic ci nie zrobię. Usiądź,
Gerard. –Głos Franka brzmiał bardzo łagodnie i miękko, zupełnie jakby ten przed
chwilą nie usiłował go zabić. Gerard chciał coś powiedzieć, jednak wciąż nie
mógł nabrać dostatecznie dużo powietrza. Patrzył jedynie na Franka skonsternowanymi,
nierozumiejącymi oczami. Co się tak właściwie stało? Wtem, do jego świadomości
wtargnęły obrazy. Bójka, Gerard przygnieciony do drzewa, a potem ciemność,
głęboka ciemność, w której słychać było jedynie głos….głos Franka. Gerard
przypomniał sobie, co mówił do niego Iero, ale nic z tego nie rozumiał.
Zaraz…czy Frank go…pocałował!? Może to tylko jego wyobraźnia dostarczała mu
takie wizje? Może to brak tlenu? Oprzytomniawszy lekko, nabrał w usta powietrza
i spytał cicho.
-Frank? Co ty…czy ty coś do mnie mówiłeś?
Iero spuścił wzrok, a jego twarz nabrała koloru purpury. Tak
długo to ukrywał, tak długo nie przyznawał się do swoich uczuć, że teraz
zwyczajnie się poddał. Zamierzał powiedzieć Gerardowi wszystko. Nie obchodziła
go już reakcja czarnowłosego, mógł go znienawidzić jeszcze bardziej, mógł go
nawet zabić, tak samo, jak on prawie zabił go.
-Gee…pamiętasz, jak przyjaźniliśmy się w podstawówce, a
potem, w czwartej klasie, musiałem przeprowadzić się do Nowego Jorku? To było
jedno z najgorszych wydarzeń w moim życiu. Obiecywałeś mi wtedy, że nadal
pozostaniemy w kontakcie, że nic się między nami nie zmieni. Nie minęło nawet
parę miesięcy, a ty zapadłeś się pod ziemię, nie odbierałeś nawet pieprzonego
telefonu. Wróciłem do Belleville pełen nadziei, że ucieszysz się, gdy mnie
zobaczysz. Mimo wszystko wierzyłem, że uda się nam odbudować to, co kiedyś
mieliśmy. Pierwszego września wszedłem do szkoły, a ty wyminąłeś mnie na
korytarzu bez słowa. Widziałeś mnie i poszedłeś dalej, a ja…ja poczułem, jakby
coś rozsadzało moje serce od środka. Zacząłem za tobą chodzić, całymi dniami
szukałem cię w szkole tylko po to, byś posłał mi choć jedno spojrzenie. Ale ty
nigdy tego nie zrobiłeś. Nigdy więcej nie zamieniłeś ze mną słowa. Coś we mnie
pękało, burzyło się, a ja nie mogłem nic zrobić, aż wreszcie…chyba kompletnie
mi odbiło. Zacząłem mieć problemy z agresją i wyładowywałem wszystko na tobie.
Tylko dlatego, że nie mogłem znieść twojej obojętności. Tylko w taki sposób
mogłem zwrócić na siebie twoją uwagę. Za każdym razem, gdy obrzucałem cię
wyzwiskami, czułem do siebie wstręt, ale sprawy zaszły już za daleko i…i nie
wiedziałem, jak przestać. Gee, nigdy nie chciałem cię skrzywdzić, proszę,
uwierz mi. Zrozumiem, jeśli mi nie wybaczysz i nie będziesz chciał mnie znać.
Dzisiaj po prostu…zdałem sobie sprawę, że dłużej nie mogę tego ciągnąć.
Chciałem po prostu powiedzieć ci prawdę, ale, jak zwykle, zawładnął mną gniew.
Przepraszam…
Frank westchnął cicho, wciąż nie patrząc w twarz Gerarda.
Wydawało mu się, że jest najżałośniejszym, najgłupszym idiotą, który
kiedykolwiek stąpał po Ziemi. Gerard natomiast czuł się tak, jakby ktoś właśnie
przywalił mu w głowę drewnianą maczugą. Frank…go kochał? Że co? Czy to możliwe,
że Gerard przez tak długi czas niczego nie zauważył? Nagle przypomniało mu się
kilka epizodów, które najwidoczniej zniknęły z jego głowy, gdy Frank go
wyjechał. Pamiętał, że widział Franka, ukrywającego się na automatem z
przekąskami, patrzącego na niego pełnym nadziei wzrokiem. I kolejny raz,
siedzącego samotnie w kącie korytarza, nie spuszczającego z niego wzroku.
Gerardowi zrobiło się niedobrze. Frank miał rację. Gerard zupełnie o nim
zapomniał. Kiedy jego przyjaciel wyjechał, Gerard poprzysiągł sobie zrobić
wszystko, by go znienawidzić, ponieważ nie był w stanie pogodzić się z tym, że Frank
– jego jedyny przyjaciel – tak okrutnie go porzucił. Oczywiście, z biegiem lat
Gerard zrozumiał, jak naiwne i dziecinne było jego myślenie, jednak pogodził
się z myślą, że nic już nie zmieni. Nadeszło liceum; Frank był już zaledwie
cieniem w pamięci Gerarda, a przynajmniej czarnowłosy usilnie starał się, by
tak było. To nic, że codziennie przeglądał ich stare bilety do kina, karteczki
napisane pospiesznie na lekcji koślawym pismem czy zdjęcia. Frank, którego
Gerard znał i kochał, już nie istniał, zastąpiony przez agresywną postać, która
w niczym nie przypominała swojej wcześniejszej wersji. A przynajmniej tak mu
się do teraz zdawało.
-Ale… - zaczął czarnowłosy, ale nie wiedział nawet, co ma
powiedzieć. To było zbyt skomplikowane. W jednej chwili cała jego relacja z
Iero uległa obrotowi o sto osiemdziesiąt stopni, co wywołało u niego
niesamowite zagubienie. W końcu jednak zdecydował, że musi o coś spytać. –Ale
przecież drużyna futbolowa…przecież…Frank, gdyby nie ta pieprzona drużyna
futbolowa moglibyśmy znowu zostać przyjaciółmi! Myślałem, że zaskarbiając sobie
ich względy chcesz jeszcze bardziej mi dokopać. Ech…Frank…to wszystko jest
takie pogmatwane.
-Nie przejmuj się tą bandą osiłków, po prostu potrzebowałem
paru mięśniaków, którzy mogliby podbić moją samoocenę. Tak naprawdę…tak
naprawdę ja wcale nie umiem się bić. Byłem zaskoczony, kiedy mi przywaliłeś,
wtedy, na korytarzu. To było całkiem dobre! – Frank uśmiechnął się lekko,
posyłając Gerardowi krótkie spojrzenie. Gerard zarumienił się, ale nic nie
odpowiedział. Nadal nie potrafił poukładać sobie tego w głowie.
-A co miało znaczyć, że „poznam prawdziwy ból”? – Gerard
wyszeptał nieśmiało.
-Cóż…przez chwilę miałem ochotę powiedzieć ci wszystko, od
samego początku. O tym, jak bardzo boli mnie, kiedy mnie olewasz. Potem
stwierdziłem, że może lepiej będzie, jeśli ci to pokażę…Cholera, chyba to nie
ma sensu, prawda?
Podczas, gdy gerardowy mózg nie radził sobie z sortowaniem i
dobieraniem emocji, jego serce zrobiło to za niego, popychając go, by przybliżył
się do zdziwionego Iero i złączył ich usta w pocałunku, wyrażającym to, do
czego obaj bali się przyznać. Gerard nie wiedział, jak to wszystko się skończy.
Nie wiedział, czy będzie w stanie zapomnieć o wszystkich krzywdach, które
wyrządził mu Frank, i które on sam wyrządził Frankowi. Wiedział jednak, że w
tym momencie, w tym jednym ułamku czasu i miejsca, kocha Franka i wybacza mu
wszystko.
tęskniłam za Twoim stylem pisania, Kocie.
OdpowiedzUsuńja wiem, że masz głowę zawaloną innymi rzeczami, ale nie obraziłabym się, gdybyś dodawała coś częściej :(
trzymaj się! xo
O boże podbiłaś moje serce kobieto <3 Ten one-shot jest świetny i zaraz biorę się za dalszą część twojej twórczości ;3
OdpowiedzUsuńNo i zapraszam do siebie xD
Nie jestem tu nowa, ale może się w końcu ujawnię . Btw jesteś jedną z moich ulubionych bloggerek, a ten shot był świetny ;; często wchodzę na twojego bloga, patrzę, czy jest coś nowego, i ten, prosiłabym o więcej opowiadań, bo świetnie ci wychodzą ;-; ❤ Życzę taaaaaakieeeej weny.. i do następnego opowiadania:D
OdpowiedzUsuńZamierzasz do nas wrócić?
OdpowiedzUsuńW najbliższej przyszłości raczej nie, być może po przeprowadzce i maturach będę miała więcej czasu :).
Usuń